Drepczemy już 3 dzień, 3 noclegi w górach za nami więc możemy już co nieco o porządku dnia napisać.

6.30 dzwoni budzik. W śpiworze jest cudownie ciepło ale mój wystający długi nos wyczuwa zdecydowanie zbyt niską temperaturę „w pokoju” żeby chętnie wystawić resztę ciała spod puchu (za radą kolegi fachowca (dzięki Seba) kupiliśmy sobie ongiś puchowe śpiwory, chyba na – 15, z prawym i lewym zamkiem. Te zamki pozwalają mi pasożytować ale o tym pózniej). Tak wiec pierwsze wyzwanie, wyjść ze śpiwora i założyć zimne ubrania. Potem szybka poranna toaleta w lodowatej wodzie, zęby myjemy wodą z butelki bo kranówa nie jest zalecana i czas na śniadanie.

Wybór spory. Wszystko co można zrobić z jajek i mąki, owsianka, chleb tybetański i ciapata. Ja zazwyczaj wybieram pancake z jabłkami (z lokalnych sadów) i smaruje miodem. Niedźwiedź omlet z warzywami. Do tego chleb i czarna herbata.

Następnie wyruszamy. Jest już na tyle ciepło, że idziemy w t-shirtach.

Po około 3h i ca. 12.000 kroków (tak podaje mój krokomierz) czeka nas lunch. Dziś jemy w takim miejscu:

Restauracje oferują róże makarony, curry, zupy, pierogi i spring rolsy. Wybór szeroki ale muszę przyznać, że wszystko smakuje tak samo. Ale nie jest złe. Niedźwiedź wczoraj zaszalał i zamówił curry z yaka. Oto kawałek mięska…

Skończyło się na przerzuciu i przekazaniu czworonogom tak, by kucharz nie widział. Yak był suszony i podobno niezbyt smakował. Dziś już skromniej:

Ja natomiast tak:

Około 15:00 docieramy do wioski gdzie będziemy spać. Domki, w których nas kwaterują to tak naprawdę zbite z desek cztery ściany, małe okienko i dach. Chronią tylko od wiatru ale wyglądają pięknie. Wypakowujemy plecaki i idziemy na spacer po okolicy. Wczoraj jednak wydarzyła się cudowna rzecz przed rekonesansem. Było tak słonecznie, że odważyłam się umyć włosy! To wyzwanie bo tu wszędzie pisze hot shower ale po nepalsku hot znaczy letni.

Woda kapie, a nie leje się, do tego jest dość chłodno bo budki z prysznicem mają okno bez szyby. Ale i tak warto 🙂

Potem spacer i znów wspaniały moment. Robi się co raz chłodniej, a słońce przesyła nam ostatnie promyki, siedzimy na ławce i popijamy masala tea. Wczoraj zamówiliśmy od razu cały dzbanek bo po jednej szklaneczce na pyszczek to mało. Jest pełna aromatycznych przypraw, lekko ostra, z mlekiem i konkretnie posłodzona. To nagroda za niemarudzenie 🙂

Kolacja o 18:30 wiec czas na rozgrywki kostkowe, książkę albo bloga. Dodam, że w każdej noclegowni czy jadłodajni jest wifi. Inaczej turysta by pewnie nie wszedł.

A i jeszcze kąpiel, bywa przed kolacją bo mimo wszystko jeszcze nie tak zimno. Nic przyjemnego ale trzeba skoro razem śpimy w tych połączonych śpiworach. Do kompletu jeszcze zdjęcie WC.

Pomimo, że wszystko tu jest dość prymitywne, jest czysto. I nie trzeba robić sobie maski przeciwwymiotnej idąc do toalety.

Płynnie przejdę teraz do kolacji. Ten sam wybór co na lunch wiec nie będę się rozpisywać. Tyle że jemy rzecz jasna w „restauracji”. Jest rozgrzany piecyk na środku. Słychać róże języki pensjonariuszy, dużo Francuzów, Anglików ale i Polacy bywają. Potem kontynuujemy książki, kości, sprawdzamy co na świecie się dzieje i o 20-21 czas spać.

Tu zaczyna się problem. Jak się rozebrać (to konieczność żeby przez całą noc utrzymać ciepło) i wskoczyć do zimnego śpiwora? Jakoś zawsze dłużej się grzebię i jak już jestem gotowa do rozbiórki, niedźwiedź od 3 minut szczęka zębami z zimna leżąc w naszym podwójnym, spiętym zamkami śpiworze. I tak się dziwnie składa, że jak ja się wślizguję to już jest ciepło.

Dobranoc.