Po wykonaniu pamiątkowych zdjęć na przełęczy zbiegamy po stromym zboczu, rzecz jasna nie w stronę, z której przybyliśmy choć w tym stanie umysłu wszystko było możliwe. Z każdym krokiem docierają do nas dodatkowe mikrocząsteczki tlenu. Przez dwie godziny bardzo dynamicznego zejścia, nie zastanawiając się kompletnie nad bólem mięśni ud i kolan pokonujemy 1300 metrów w dół. Czując się już bezpieczni nagle odkrywamy cudowny widok przed nami. Masyw Mustang znajdujący się na Północ od Annapurny.

I wtedy uświadomiliśmy sobie, że ta lista z miejscami do zobaczenia nigdy się nie skończy. Mustang został do niej dopisany.

Po krótkim lunchu w Chambar Bhir, w radosnych podskokach pomykamy dalej, do naszego hotelu w Muktinath (3760 m npm). Czuje się jakbym ze Skrzycznego miała zejść do Szczyrku, skąd weźmiemy autobus i wrócimy do domu. I trochę tak jest 🙂

Okazuje się, na Zachód od przełęczy nie ma wiosek, jakie mijaliśmy od początku naszej przygody, powoli zwiększajac wysokość. Ostre zejście od razu do miasteczka.

Kąpiel w gorącej wodzie i drzemka. Potem spacer po „centum” i nagroda. Wybieramy najbardziej „białaską” knajpkę.

Kolejny dzień mija na kontynuacji kierunku „więcej tlenu” i fascynacji Mustangiem.

Lunch w Kagbeni (tylko 2810m npm), zwiedzanie tego bardzo starego miasteczka łącznie ze świątynia tybetańskich mnichów z XV wieku.

Potem przejażdżka niebyt bezpieczną drogą do miasteczka Jomson. Ale po tym wszystkim któż by się bal 😉

Ostatnia wspólna kolacja w Jamson.

Rano samolot(cik) do cywilizacji, z lotniska też budzącego niepokój. Ale któż pokazałby, że się boi…

Ale przynajmniej jeden różaniec w trakcie lotu został odnowiony 🙂