Zadowoleni, że nie będzie trzeba więcej przedzierać się dworzec, wyruszamy w dalszą podróż autem z kierowcą. Nawet od szalenie uprzejmej recepcji hotelowej dostajemy wałówkę na drogę gdy się dowiadują, że jedziemy do Dżajpuru.

Wyjeżdżamy z miasta na autostradę przecinającą pola i łąki. Prawie jak u nas.

A tak poważnie to naprawdę okolica wygląda ładnie.

Pierwszy przystanek Fatehpur Sikri, a w nim pałac i meczet.

Tu znów lokalny przewodnik próbuje nam wtłoczyć cały podręcznik do nauki historii Indii. Najważniejsze to fakt, że ten płac był muzułmanina, który miał trzy żony. Hindu, chrześcijankę i muzułmankę. Dwum pierwszym nie kazał zmienić religii, wrecz przeciwnie, wybudowł im małe świątynie zachowując odpowiednie style architektoniczne. Był mega tolerancyjny i taką postawę nakazywał w swoim królestwie. Teraz rozumiem skąd w Indiach tyle religii i brak konfliktu. Przewodnik jednak mówi, że w kraju jest taka wolność, że nikt nie boi się nieprzestrzegania tej tolerancyjności. Potrzebne są kary. Trochę mi się burzy wizja o możliwości pokoju na świecie i wilnosci ale mój smutek wynagradza groźnie wyglądający muzułmanin z ufarbowaną henną pomaranczową brodą. Krzyczy coś do przewodnika pokazując na Niedźwiedzia. Okazuje się po chwili, że pan pyta czy móglby sobie z nim zrobić zdjęcie 🙂

Następnie spacerkiem do wielkiego meczetu.

Po południu stajemy pod drzwiami naszego hotelu. Nas The Best Exotic Marigold Hotel. Tu czekają nas dwie noce.

Śniadania i kolacje umila nam muzyka tego pana grającego na dwóch fletach równocześnie. Kobry nie ma.