Wpadamy w Jaipur jak śliwki w kompot. Kolorowy tłum zupełnie nas pochłania, a my nie protestujemy. Stare miasto. Czujemy się doskonale.

Muszę dokupić kilka szczegółów do mojej garderoby gdyż już będąc w Pokharze poczułam się nieswojo w krótkich spodenkach i jeszcze w Nepalu kupiłam lniane spodnie i tuniki. Chusty i branzoletki to niezbędniki, które na szczęście nabywam tutaj panosząc się po sklepikach jak w Galerii Bielany. Jeszcze ze dwa dni i nie w sari nie wyjdę poza hotel, chyba że po mleko jak te dwie panie.

Oczywiście jest i pora na zwiedzanie tutejszych zabytków.

Na początek robiący niesamowite wrażenie Amber Fort (nie ma nic wspólnego z bursztynem).

Możemy tu wjechać na słoniach jak robi spora grupa turystów ale my ostro protestujemy. Uważamy, że jazda na jakichkolwiek zwierzętach nie czyni ich szczęśliwymi. Zakolczykowany nos wielbłąda, za który go ciągną czy dziura w głowie słonia z częstego bicia szpiczastym młotkiem mocno nas bulwersuje. Wchodzimy bez problemu o własnych siłach.

Obiekt jest bajecznie ciekawy i bogaty w dekoracje. Cały czas trwają tu prace renowatorskie co cieszy. Pieniądze z biletów zagranicznych turystów (znów wielokrotnie wyższe od Hinduskich) oraz środki z Unesco nie idą na marne.

Ścianę z licznymi lusterkami wykorzystuje nasz przewodnik do zrobienia swoich markowych zdjęć.

W przerwie lunch z polecenia naszego przewodnika Thali. Pyszne różności w wersji vegi i non-vegi.

Właśnie, nasz przewodnik ma na imię Farroq i przy okazji przedstawiania się wymienia sławnych Farroqów. Ja mu na to, że nie powiedział o najważniejszym czyli Farrok Bulsara. On na to, że nie zna. Nie dziwię się i mówię, że to prawdziwe imię Freddiego Mercurego. On na to znów, że nie zna. A gość ma z 50 lat, nosi raybany i wyglada na normalnego obywatela świata. Opowiadam mu wszystkie persko-indyjskie fakty z życia mojego guru, a ten dalej nic. W końcu mu puszczam Bohemian Raphsody na youtubie. Oczywiście nie kojarzy ale mówi że bardzo mu się podoba 🙂 Kwituje na koniec, że to cudownie, że spotkaliśmy się bo mógł się czegoś od nas nauczyć. Odpowiadam, że oczywiście to cudownie bo i my wiele od niego się dowiedzieliśmy co jest zgodne z prawdą.

Kolejny obiekt to obserwatorium z XVIII wieku o nazwie Jantar Mantar, też nie mające nic wspólnego z bursztynem. Wyglada jak park sztuki nowoczesnej. Urządzenia działają dzięki słońcu, o czym przekonuje nas Farroq pokazując na nich godzinę z dokładnością do 20 sekund.

Na koniec City Palace.

 

Po zwiedzaniu którego jestem już tak wykończona, że nie marzę o niczym innym jak by wskoczyć do zimnej wody w naszym super hotelowym basenie.

Ze względu na temperaturę nikt się w nim nie kąpie poza nami. Temperatura wyższa niż w Bałtyku. Zapłaciłam to muszę skorzystać 😉