Nie wiem dlaczego wydawało mi się, że jeśli Nashville jest stolicą country to będzie to co najwyżej miasteczko, gdzie w miejscowym barze starsi Amerykanie będą grali tą mało atrakcyjną jak dla mnie muzykę i tańczyli w kowbojkach.

Przy planowaniu pobytu mieliśmy wybór między trzygodzinnym występami artystów muzyki country w Opry Theater lub clubbingiem na Brodway Avenue. Demokratycznie padło na tą drugą opcje.

Wjeżdżając do Nashville szybko się orientuję, że będziemy mieli do czynienia z wielkim miastem. Okazuje się nawet, że jest większe od Memphis.

Po eleganckiej kolacji w miłym towarzystwie toczymy się z wielkimi stekami w brzuchach w stronę ulicy rozrywki.

Świetne nastroje niszczy ochroniarz stojący w drzwiach wytypowanego przez nas klubu. Każdemu wchodzącemu każe udokumentować, że ma się skończone dwadzieścia jeden lat. Nie chodzi o to, że ich jeszcze nie mamy pomimo, że nie wyglądamy na nasz zaawansowany wiek. Niestety nasi przyjaciele wyjątkowo nie posiadają przy sobie żadnych dowodów tożsamości i zostajemy odesłani z kwitkiem. Obrażony Słonik spuszcza trąbkę na kwintę i wygłasza swoją dosadną opinię na temat tych głupich zasad i zaistniałej sytuacji. Nie chcemy jednak odpuszczać i do następnych drzwi lepiej się przygotowujemy. Najpierw ja pokazuje swoje polskie prawo jazdy, znaleźć na nim datę urodzenia łatwo nie jest. Niedźwiedź na odmianę pokazuje polski dowód osobisty, trzeciego i czwartego dokumentu nie chcą. Wchodzimy!

Club jest ogromny. Trzy piętra. Na każdym około czterdziestometrowy bar i obowiązkowo scena. Wszędzie inna muzyka ale nigdzie country. Już mi się podoba. Margaritę na szczęście sami przygotowują ale nie jest to szczyt marzeń choć na pewno lepsza niż wczoraj w Memphis.

Gdy kończy się koncert na parterze, nie czekamy na nowy band tylko zmieniamy knajpę. Wypracowanym sposobem wchodzimy do drugiej. Też trzy piętra, też trzy sceny. Na dole trochę popowo, wyżej country rock, na samej górze akustycznie. Dwóch młodzieńców z gitarami. I to nam najbardziej odpowiada.

Za młodzi na country, za starzy na pop.

Na znak protestu wobec mijającego czasu w poniedziałek pójdę do pracy w kowbojkach…