W zeszłym roku Karol, kolega z pracy, w ramach regularnej zakładowej wymiany książek, przyniósł mi od żony „Powtórnie narodzonego”. Powiedział tyle: będziesz płakać. Książka tak mnie poruszyła (akcja toczy się m.in. w czasie wojny w Sarajewie), że przeniosłam tą stolicę do pierwszej dziesiątki pilnych miejsc do odwiedzenia, w zimie.

Nasza emocjonalna podróż, zaczyna się już w samolocie. Nie możemy wylecieć z Monachium bo topniejący w czasie opadania śnieg podobno zalega na pasie startowym i musimy godzinę przesiedzieć w uziemionym samolocie. Nie marnujemy jednak tego czasu i ucinamy sobie pogawędkę z miłym sąsiadem. Jest Bośniakiem (i raczej muzułmaninem bo nie bierze kanapki z szynką), który zaraz po wojnie jako uchodźca polityczny wyjechał do USA. Nie wchodzimy w trudne pytania jak było w czasie wojny ale słuchamy jak to jest wylądować na JFK z 8 USD w kieszeni i bez biletu powrotnego. Opowieść kończy się i tak tym samym efektem czyli wzruszam się do łez. Na temat wojny mówi tylko tyle, że to nie zwykli ludzie, a politycy są winni.

Z dwugodzinnym opóźnieniem lądujemy w Sarajewie. Jest słoneczny dzień więc i widok dobry. Miasto jest z każdej strony obtoczone górami. Dziś myślę, że to piękne położenie ale w 92 roku mieszkańcy czuli coś zupełnie innego, byli ruchomymi celami snajperów ulokowanych na tychże wzgórzach.

Moją uwagę zwraca zaparkowany przy sąsiednim gate’cie samolot Air Serbia. To chyba znak, że powinnam wyluzować już z tą wojną i próbą zrozumienia konfliktu. Odpuszczam.

Szybko wypożyczamy auto i w pół godziny jesteśmy w hotelu położonym zaraz przy starym mieście. Rzucamy walizki i ruszamy.

Od razu zachwycają nas zatłoczone uliczki, a zapachy z licznych restauracji i kafeterii uświadamiają, że jesteśmy potwornie głodni. Nasz znajomy z samolotu poinstruował co i gdzie zjeść. Zatem czas na burka i jogurt. Kojarzy się z psem ale smakuje jak baranina, ufff 😉

Miasto jest bardzo przyjazne, jego stara część praktycznie w ogóle nie zdradza nie tak dawnej wojny. Kamienne budynki są w świetnym stanie, a fasady kamienic z czasów Cesarstwa Austro-Węgierskiego jedynie nadgryzł ząb czasu.

Wysokie minarety uzmysławiają dużą liczę meczetów przypominając mi, że jesteśmy w kraju muzułmańskim. Z moich obserwacji wynika, że maksymalnie 5% spacerujących kobiet ma chustki na głowie. Wyglada, że życie tu płynie jak wszędzie indziej w Europie.

Zwiedzamy jeszcze małe muzeum Bośni, medresę

i meczet Gazi Husrev begova.

Robimy przerwę na piwko w pięknym starym browarze.

Jedynie co mi tu przeszkadza, to to że w każdej restauracji czy barze pali się papierosy. Jak to dobrze, że w Polsce mamy to już za sobą.

Drugi dzień zamierzamy spędzić na penetrowaniu drugiej części tego państwa czyli Hercegowiny. Ze stolicy wyjeżdżamy autostradą, która później zmienia się w kręte drogi prowadzące przez wsie. Zachwycamy się krajobrazami. Wszędzie góry i lasy.

Tylko domy takie biedne gdzieniegdzie. A niektóre ze zniszczeniami wojennymi czy zupełnie opuszczone. Na początek jedziemy do Tito’s Bunker Ark, nuklearnego schronu przywódcy w górach. Niestety okazuje się, że wejście tylko o godzinie 10 i 12, a jest dokładnie 11:00. Odjeżdżamy „z kwitkiem”.

Kolejny cel to miasteczko Konjic, położone nad rwącą, turkusową rzeką Neretva ze starym mostem z czasów otomańskich.

Krótki spacer i kontynuujemy drogę w stronę Mostaru z przystankiem w Blagaj Tekija. Tu wbudowany w skale dom Derviszy, u źródła rzeki Buna.

To miejsce gdzie islamscy zakonnicy w ciszy kontemplowali.

Zwiedzamy, ja w obowiązkowym nakryciu głowy.

Pierwszy raz oglądam Koran kartkując jego strony. To nowoczesna wersja z kodami QR  każdej stronie. Poczytam sobie w domu 🙂

Miejsce jest atrakcją turystyczną więc wokół wiele restauracji. Siadamy w jednej z nich by zamówić kawę po bośniacku.

Koło godziny 15 docieramy do Mostaru. Pogoda coraz gorsza i pada ale nic to, my penetrujemy stare miasto. Oczywiście robi ogromne wrażenie.

Piękny most, turkusowa woda, błyszczące od deszczu kamienie, mało turystów, stare meczety i obowiązkowymi studniami. Szaleję z aparatem.

Śladów wojny nie widać. Nie widać dopóki nie stawiamy nogi po drugiej stronie rzeki. Nowe miasto.

Wieża snajperów.

Budynki z tysiącami śladów po pociskach. Jest niedzielne zimne, deszczowe popołudnie. Na ulicach pustki.

Po tej stronie rzeki nie widać wysokich minaretów, a nieproporcjonalnie duże wieże kościołów. A na najwyższym szczycie otaczających miasto gór jest ogromny krzyż.

Kto wyżej, więcej, liczniej ten lepszy czy groźniejszy?

Wracamy na starą stronę, stronę muzułmańską. Ty razem wybieramy dróżki nad starym miastem czyli między nowszymi zabudowaniami. I tu niestety też pojawiają się domy jak sery szwajcarskie. Jest meczet i cmentarz.

Wszystkie nagrobki z lat 93, 94…

Dochodzimy do naszego hotelu juz prawie o zmroku. Niedźwiedź spragniony więc wstępujemy na mostarskie piwo. Ja proszę o jakiś inny lokalny alkohol. Miły kelner pyta: mocne czy słodkie? I cóż mogę odpowiedzieć: to czerwone wytrawne wino poproszę. Śmiejemy się. Dostaje lokalnego sikacza jak chciałam i na koszt firmy pyszną wiśnióweczkę. Tak nam się dobrze siedzi, że wypijamy „jeszcze trochę” i gdyby nie fakt, że orientujemy się, iż kelnerzy tylko przez nas siedzą w pracy posiedzielibyśmy jeszcze dłużej bo pora jest wczesna, kilka minut po dziewiętnastej.

Skocznym krokiem wpadamy do naszego hotelu informując przeserdeczną żeńską obsługę, że zjemy tu kolację do czego namawiały nas panie w recepcji w momencie meldowania się.

Trzeb brać zestaw. Zatem ja wybieram rybny, niedźwiedź kurczaka. Na przystawkę dostajemy oczywiście sałatkę szobską. Pstrąg pyszny choć zwykle za nim nie przepadam. Na koniec jakby plasterek biszkopta utopiony w bardzo słodkim syropie. Obsługująca nas dziewczyna jest tak miła i rozmowna, a że nie ma nic innego do roboty (bo jesteśmy jedynymi gośćmi), odważnie po kilku wcześniej wypitych kieliszkach wina delikatnie pytam o wojnę. Jak to się stało, że sąsiedzi zaczęli do siebie strzelać. A ona, że to nie zwykli ludzie zaczęli tylko politycy. Najpierw nakręcają, a potem jak się stawiasz, to Cię szantażują, że jak pomożesz „innowiercowi” choć jest twoim przyjacielem od dziecka, albo nie będziesz strzelał do niego, to tobie rodzine skasują. Już raz te słowa o politykach słyszałam, dwa dni temu…

O ile Sarajewo jakoś ukrywa ślady tych strasznych lat w dziejach Bośniaków, Serbów i Chorwatów, o tyle w Mostarze wszystko było widać.

Niedźwiedź ma dwa spotkania służbowe w poniedziałek dlatego jedziemy dalej na południe. Śnieg pada coraz mocniej, teren bardzo górzysty i aż żal, że nie ma tu tras biegowych.

W czasie wspomnianych wizyt u klientów Niedźwiedź spełnia powierzona mu przez mnie misje i dowiaduje się jeszcze co nieco. Tym razem od Chorwatki mieszkającej na terenie Bośni.

Przed wojną, za czasów Jugosławii, wszyscy pomimo różnorodności religijnej i narodowościowej żyli bez konfliktu i urazy do siebie. Mieszkali zmiksowani, miasta nie były podzielone. Nienawiść wywołali politycy nacjonalistyczni, którzy po śmierci Tito nagle odnaleźli się. Znów to samo stwierdzenie!!! Po wojnie Mostar nie jest jak kiedyś. Jest prawy i lewy brzeg. Cześć muzułmańska i katolicka. A żal i konflikt jest tylko uśpiony. I to niestety odczuliśmy spacerując w tym niegdyś tolerancyjnym, pełnym braterstwa miasteczku. Do tej pory zastanawiamy się, po co ten krzyż? Żeby grozić? Chyba nie o to w Biblii chodzi…

Wieczorem wracamy do Sarajewa by we wtorek około południa wsiąść do samolotu do domu. Po tym wszystkim co usłyszałam nie daję za wygraną i rano planuję jednak zobaczyć te sarajewskie miejsca tragedii.

Najpierw targowisko Pijaca Markale, bo najbliżej hotelu.

Tu wydarzyła się wielka masakra, gdy snajperzy armii jugosłowiańskiej (serbskiej?) strzelali do mieszkańców (muzułmanów?). Znajdujemy sarajewska różę (tak nazwano miejsca gdzie spadły pociski zabijając ludzi. Zniszczony asfalt zalano ku pamięci ofiar czerwoną żywicą mającą symbolizować ich krew).

Niestety róża jest coraz mniej widoczna, tablica upamiętniającą ten straszny moment jakaś taka zaniedbana, jakby nikomu niepotrzebna.

Druga róża przed Katedrą Serca Jezusa też zniszczona.

Maszerujemy na most niegdyś Vrbanja, bo to też ważne miejsce. Tu zginęły dwie pierwsze ofiary wojny. Zastrzelone dwie kobiety uczestniczyły w marszu pokojowym, szły w pierwszym rzędzie. Ich imieniem nazwano ten most. Spodziewałam się większej tablicy albo pomnika.

Widzimy hotel Holiday, z którego strzelano do przechodniów.

W głowie mi się to wszystko nie mieści. To miasto jest naprawdę fajne do odwiedzenia na weekend, położenie świetne, kilometrami można spacerować, to wzdłuż rzeki, to po parkach czy starym mieście. Roi się od zabytków z różnych epok.

Dlaczego tak je zmasakrowali??? Jak jego mieszkańcy przeżyli te ciężkie trzy lata??? Momentami bez wody, elektryczności i jedzenia. Wystawieni w swych domach jak kaczki na polowaniu. Do hotelu wracamy starym tramwajem, który to wszystko widział.

Na koniec jedziemy jeszcze zobaczyć Tunel Nadziei. To wykopane 800 metrowe przejście pod lotniskiem. Łączyło odcięte od świata miasto z termami okupowanymi przez Serbię. Podobno uciekło nim milion osób.

Oba wejścia są w prywatnych domach. Niestety nie można zwiedzać całości ale i tak jest frapujące.

Zostawiam to miasto ze smutkiem i strachem choć chciałabym napisać, że z wiarą w człowieka i w miłość. To chociaż zakończę pozytywnym zdjęciem.