Kiedy jeszcze byliśmy na etapie planowania wyjazdu do Japonii zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie będzie zwykła podróż. Bo Japonia nie jest zwykłą turystyczną destynacją. Nie da się po prostu pojechać do Japonii i z przewodnikiem w ręku zaliczyć po kolei najważniejsze jej atrakcje. Japonię trzeba eksplorować powoli. Smakować każdy jej detal i każdy szczegół. Wtopić się, choć jest to mało prawdopodobne w tłum jej mieszkańców. Poczuć niepowtarzalny klimat tego tak odległego nam zakątka świata. Bo Japonia jest inna, niż wszystkie inne miejsca na naszym globie. Może są na świecie kraje, które szczycą się dłuższą i bardziej pasjonującą historią (niewiele jest takich), miały większy wpływ na rozwój naszej cywilizacji, stworzyły wspanialsze dzieła sztuki i architektury. Ale czy jest gdzieś jeszcze taki kraj, w którym to co wydarzyło się w przeszłości pozostaje aktualne w teraźniejszości? Każda społeczność tworzy swoją tożsamość na bazie historycznych doświadczeń. Tylko w większości przypadków każde kolejne pokolenie szybko zapomina o tym co było kiedyś. Czasami mówimy o nas (Polakach), że mamy jakieś cechy, typowe dla naszego narodu, które wyssaliśmy z mlekiem matki. Są w naszym krwiobiegu. Czyżby? Mam wrażenie, że jeżeli coś wpływa dzisiaj na nasz system zachowań, na nasz system wartości, to co najwyżej są to lata komuny. Nic więcej. A gdzie te stulecia istnienia Wielkiego Państwa Polskiego. W przypadku Japonii, to co dzisiaj charakteryzuje ten kraj i jej mieszkańców to efekt wielowiekowego rozwoju kultury i cywilizacji. To skutek ciągłej i nieprzerwanej ewolucji. Kodeks samuraja nie umarł wraz z ostatnim samurajem. Bushidō, które kiedyś tworzyło zbiór zasad etycznych obowiązujący japońskich wojowników funkcjonuje w obecnym społeczeństwie. Honor, uprzejmość, cześć dla przodków i tradycji, samokontrola, prawdomówność, to niektóre tylko z cech mieszkańców Japonii, które mają swoje źródła w Bushidō. Japońska tradycja trwa i jest widoczna gołym okiem.

Naszą podróż do Japonii zaczęliśmy w Tokio. To miasto, jak zresztą cała Japonia to istna symbioza ultranowoczesności, z przeszłością. W tej miejskiej zabudowie, jednej z największej światowej metropolii, pełnej wieżowców swoje miejsce zachowują otoczone setkami domów liczne świątynie i niewielkie ogrody.

Choć wszędzie gwarno i tłoczno Tokio wydaje się być bardzo przyjazne i nie przytłacza tak bardzo jak to niestety bywa w podobnych, wielkich i gęsto zaludnionych miastach. W odnalezieniu się w tokijskiej metropolii pomaga nam Shizuka i Andrzej. Andrzeja poznałem wiele lat temu. To kolega jeszcze z czasów pracy w Kędzierzynie-Koźlu, kiedy miałem przyjemność współpracować z japońskimi firmami. Andrzej kierował wówczas przedstawicielstwem jednej z polskich firm w Japonii. Tak się zakochał w tym kraju, że postanowił zostać tam na dłużej, zakładając ostatecznie polsko-japońską rodzinę z uroczą Shizuką.

Pierwszym punktem naszej wspólnej wycieczki jest świątynia Sensoji, zwana też często Asakusa. To najstarsza i najbardziej popularna zarówno wśród miejscowych jak i turystów tokijska świątynia.

Wokół nas tłum ludzi. Poruszanie się naprzód to nie lada wyzwanie. Na szczęście z Króliniem, jesteśmy jak dwie wieże wystające ponad poziom lokalsów, stąd łatwiej koordynować nam nasze ruchy, nawigując właściwy kierunek marszu. Podobno rocznie tą świątynię odwiedza 30 milionów ludzi. Mimo mega tłoku w powietrzu unosi się jakiś mistycyzm i tajemniczość, które powodują, że pobyt tutaj jest fascynujący. Może to ten zapach kadzideł tak działa na nasze zmysły. A może ogromne lampiony wiszące nad głównym wejściem. Czy też dziesiątki posążków, przyozdobionych w fantazyjny sposób.

Ludzie, którzy odwiedzają Sensoji nie przychodzą tutaj wyłącznie aby pooglądać ładne budowle, czy zrobić zdjęcia ogromnym, czerwonym lampionom. To miejsce kultu i religijnej zadumy jest pełne atrakcji, wywodzących się z obyczajów i ceremonii Shinto. Shizuka pokazuje nam jak wywróżyć sobie świetlaną przyszłość.

Gorzej jak za obrzędy religijne zabiera się niczego nieświadomy amator. Nie sądzę abym proces symbolicznego oczyszczenia wykonał zgodnie ze sztuką. Kamera w lewej dłoni sugeruje, że zapomniałem raczej obmyć ręce, w kolejności najpierw lewą a potem prawa. Ja od razu przeszedłem do umycia ust. Chyba byłem spragniony.

Główna aleja do świątyni trochę okolice naszych kościołów w czasie odpustów. Całkiem podobny folklor. Tylko gadżety oferowane na dziesiątkach stoisk jakby trochę inne.

Wokół Asakusy kolejny raz naszą uwagę zwraca to charakterystyczne dla Japonii zderzenia teraźniejszości z przeszłości. Przez ulice mkną japońskie riksze, napędzane siłą ludzkich mięśni. Co chwilę mijamy też dziewczyny ubrane w tradycyjne kimona. Wydaje się, że założenie takiego stroju nikogo nie dziwi i nie jest traktowane jak obciach, czym byłoby niewątpliwie wyjście na ulicę Warszawy w przebraniu Krakowiaka. A tymczasem nad naszymi głowami wirują nowoczesne wieżowce.

Następnie mknąc wielopasmowymi autostradami (zastanawiam się skąd w Japonii wziął się ruch lewostronny; czyżby to Richard Chamberlain zwany potocznie Szogunem przywiózł to odstępstwo od reguły z Wielkiej Brytanii?) przemieszczamy się nad Tokyo Bay w okolice jednego z wielu w tym mieście centrów kulturalno-handlowych. Szybko rzuca się nam w oczy architektonicznie ciekawy budynek FujiTV (budynek w tle z ogromną metalową kulą).

Wejście do tutejszego centrum handlowego strzeże nowoczesny ochroniarz. A kto mówił, że ostatni samurajowie już dawno wyginęli? Trochę tylko zmieniły się ich ubranka i miecze stały się jakby niepotrzebne.

Delektując się morską bryzą nad zatoką tokijską, na chwilę za sprawą Odaiba Statue of Liberty przenosimy się w okolice New York. Kropka w kropkę identyczna do tej która stoi nad zatoką Hudson.

Kolejny punkt programu to lunch w małej suszarni nieopodal lokalnego targowiska. Co do kulinariów to Japonia zasługuje zapewne na osobny wpis jeśli nie długi artykuł sponsorowany. Od lat na całym świecie, w tym również w Polsce, rosnącą popularnością cieszy się japońskie sushi. Teraz, po wizycie w Japonii, wiemy już, że sushi oferowane w naszych restauracjach to zeuropeizowana wersja oryginalnej potrawy. Niektórzy nazywają to nawet fusion cuisine, gdyż do elementów japońskich dodawane są smaki, bardziej akceptowalne i preferowane przez lokalną społeczność. Tylko czemu zmieniać oryginał, skoro on jest idealny. Chyba każda suszarnia, w której do tej pory byłem miała w swoim menu nigiri bądź maki z tuńczykiem. Jednak nie pamiętam, aby ktoś spytał się mnie kiedykolwiek, którą część mięsa tuńczyka chciałbym zamówić? Przecież tuńczyk to ogromna ryba, która jak krowa ma różne rodzaje mięsa, pochodzące z różnych części jej ciała!!! A tutaj niespodzianka. Stąd nasza pierwsza wizyta w tokijskim sushi barze wywołała lekki szok kulinarny. Smaki były genialne. Może dlatego, że wszystko było świeże. Przecież ryby trafiają do tych barów, każdego ranka prosto z lokalnych targów rybnych z Tsukiji Fish Market na czele, przez który codziennie przechodzi minimum 2 tys. ton ryb i owoców morza (niestety wizyta tego targu oznacza pobudkę o 4 rano, to w naszym przypadku nie wchodzi w r7achubę). A może po prostu to my w naszych suszarniach zabijamy genialny smak tej potrawy, która w założeniu jest niezwykle prosta.

Po ekscytującym lunchu z pełnymi brzuchami ruszamy dalej. Po drodze mijamy Paryż??? Tak, Japończycy mają swoją wieżę Eiffla, którą wybudowali w 1958 roku. Tokyo Tower o 9 metrów przewyższa nawet wysokością swój francuski pierwowzór. Domyślam się, że ta różnica wysokości nie jest przypadkowa. Podobieństwo obu budowli nie pozostawia raczej wątpliwości skąd Japończycy czerpali natchnienie budowlane.

Na dalsze zwiedzanie miasta udaliśmy się już sami, aczkolwiek wcześniej nasi tokijski znajomi urządzili nam miłą niespodziankę. A dokładniej Króliniowi, który tego dnia obchodził swoje osiemnaste urodziny:-). W parku na ławeczce obróciliśmy dwa kolorowe szampany – japońskie, bezalkoholowe. W polskim parku pewnie pękło by coś innego ale mimo wszystko to była zaskakująca i niezwykle urocza chwila. Shizuka, Andrzej! Jeszcze raz dziękujemy.

Na koniec dnia czeka na nas jeszcze jedna atrakcja, Tokyo by night. Tokio nocą to osobna karta tego fascynującego miasta. Każda metropolia zmienia swoje oblicze wraz z zachodem słońca. To co się jednak dzieje z Tokio wykracza poza to co nas spotyka w innych wielkich miastach. Tokio iskrzy się ferią barw z setek, tysięcy jaskrawych neonów. Widok jest fenomenalny. A człowiek jak ćma podąża za tym światłem, wpatrzony w blask tych świetlanych reklam. Spacer po Tokio nocą jest jednocześnie fascynujący, co również przerażający. Jest coś w tym mieście co chyba trafnie oddała Sofia Coppola w jednym z moich ulubionych filmów Lost In Translation z doskonałą Scarlett Johansson i jeszcze lepszym Billem Murrayem (i również doskonałą ścieżką dźwiękową). Ludzie, którzy są są wokół ciebie są przyjaźni, mili, czujesz się bezpiecznie. Chcesz tam być. Ale jednocześnie czujesz się samotny w tym bezimiennym tłumie, który podąża w różnych kierunkach.

Naszą podróż przez Tokio nocą zaczynamy od Ginzy, ekskluzywnej ulicy handlowej. Dla zainteresowanych to tutaj można znaleźć sklepy i galerie znanych i na ogół drogich marek.

Nie od dziś wiadomo, że Japonia elektroniką stoi. Gdyby nie dokonania kraju kwitnącej wiśni, zapewne dalej oglądalibyśmy filmy z telewizorów typu Rubin, a muzyka leciałaby z Kasprzaków. Dlatego warto odwiedzić Akihabarę, jedną z dzielnic Tokio. To takie japońskie centrum elektroniki, w którym swoją siedzibę mają setki sklepów oferujących kamery, aparaty fotograficzne, telewizory, sprzęt audio itd. Najnowsze modele. Wybór jakiego nie uświadczysz nigdzie indziej na świecie. Ceny, pewnie jak wszystko w Japonii raczej mało konkurencyjne. Ale jeżeli chcesz nabyć model jakiegoś sprzętu elektronicznego, którego nie kupisz poza Japonią, to Akihabara jest właściwym miejscem.

Na koniec naszej nocnej przechadzki wylądowaliśmy w dzielnicy Shibuya. W okolicach stacji metra Shibuya mieści się handlowo-rozrywkowe centrum Tokio. Mimo późnej pory na ulicach tłumy przechodniów, którzy przepływają chodnikami i ulicami w różnych kierunkach.

Jeszcze raz o kulinariach. Na kolację wybraliśmy malutki bar serwujący dania z japońskiego makaronu. Pychota. To jest niesamowite jak proste danie, w prostym i banalnym lokalu może być tak genialne i smaczne.

Następnego dnia o poranku, przed wyjazdem z Tokio udajemy się metrem do stacji Harajuku aby zobaczyć szintoistyczną świątynię Meiji, poświęconą duchom Cesarza Meiji i jego żony. Świątynia znajduje się na terenie parku Yoyogi, największego obszaru leśnego w obrębie tokijskiej metropolii. W świątyni miła niespodzianka. Nie ma tłumów. Jest cicho, spokojnie, wręcz nastrojowo. Wejście do kompleksu świątynnego strzeże imponująca, drewniana brama Tori.

Po drodze mijamy intrygującą dekorację z pustych beczek po Sake. W Japonii uważa się, że Sake zbliża człowieka do bogów. Miejscowi w trakcie wiosennych festiwali odwiedzają świątynie, w których serwowane jest darmowe Sake. Po co? Żeby ludzie czuli się szczęśliwsi i przez to byli bliżsi bogom. Producenci Sake, na potrzeby tych festiwali, przekazują często w formie dotacji beczki pełne wina ryżowego. Potem puste beczki są układane w rzędach, jako dekoracji, oraz jako świadectwo dobroczynności jej producentów.

Świątynia Meiji emanuje spokojem i harmonią. Jesteśmy cały czas w środku ogromnej aglomeracji. Aż trudno uwierzyć, że w otoczeniu gęsto zabudowanego miasta znaleźliśmy tak ciche miejsce.

Również w Polsce popularnością się cieszą zdjęcia młodych par w parkowych plenerach. W Japonii jakby stroje jednak inne. Znowu widać gołym okiem jak tradycja żyje w tym społeczeństwie.