Tu zaczyna się nasza trzytygodniowa podróż przez wyśnione przez Niedźwiedzia Peru. W planach sporo do zobaczenia i zrobienia. Jak to powiedział kolega w pracy w piątek na ostatni dzień przed moim urlopem: „jeśli podróż planował Grzesiek to będziecie zajechani”. Nie dementuję, taki jest plan. Będą góry, Machu Picchu, kaniony, wydmy i oczywiście moje marzenie: Amazonia.

Zaczyna się od prawie 30h lotu z dwiema przesiadkami w Stanach. Ostatni lot dość opóźniony przez nagłe hamowanie przy starcie i pózniej 2h kontrolę techniczną samolotu. Ale przy takim zmęczeniu nawet adrenalina zbytnio nie skacze gdy rozpędzony samolot w czasie startowania nagle hamuje i gdyby nie pasy to wszyscy znalezlibysmy sie na kolanach u pilota. Niestety nie zrozumieliśmy teksańskiego dialektu i nie wiem co było przyczyną, może jakiś zwierz na pasie?

Pobyt w Limie zaczynamy od dwugodzinnej drzemki. Do tej pory jestem wdzięczna temu, co wymyślili w naszym hotelu opcję early check in za dopłatą. W przeciwnym razie od 7 rano do 14.00 chodziliśmy jak zombi.

O 10.30 ruszamy w miasto jak nowo narodzeni. Ciekawe jak długo utrzyma się ten stan i nie pożre mnie jet lag…

Lima może nie jest mega atrakcją turystyczną ale ma na pewno dwie rzeczy do zaoferownia.

Wybitną kuchnię Peruwianska serwowaną tu na najwyższym poziomie oraz wszechobecne kolorowe murale.

Tak wygląda obowiazkowy zestaw podstawowy gastroturysty:

Ceviche i pisco sour.

Zamawiając myśleliśmy, że to tylko przystawka i nie chcąc się przejadać na drugie zamówilismy zupę.

Wyszło jak zwykle, po konsumpcji nadawaliśmy tylko aby nas odkulać na siestę.

Nie ma jednak czasu, trzeba ruszać na dalsze zwiedzanie.

Katedra i stare miasto.

I nie byłabym sobą gdybym nie napisała uszczypliwej uwagi na temat naszej rasy i religii.

Tu Franacisco Pizarro który wyrżnął w pień kulturę Inków i ich samych, odprawia rodaków, co w imię boga chcą pomagać, a nie mordować. Dziwne, że w kosciele coś takiego nadal jest. W sumie wenecka mozaika, szkoda by było.

A to jeszcze zmyłka dla „głupich” Indian. Żeby uwierzyli, że to nasza wiara jest właściwa. Piramida i słońce. Sprytne, co?

Park zakochanych gdzie w Walentnki odbywa się konkurs na najdłuższy pocałunek.

Wieczorem idziemy do baru na cervezę i chilcanos czyli drinka na bazie pisco.