Po Jordanii przemieszczamy się wypożyczonym na lotnisku autem. Z tego co obserwuję z fotela pilota, bacznie lub nie, z uwagi na niepohamowane drzemki, jeździ się relatywnie dobrze. Google maps świetnie działa więc nie da się zgubić.

Do Ammanu przyjeżdżamy o zachodzie słońca, co podkreślają modlitewne śpiewy docierając do naszych uszu z wszechobecnych meczetów. Tak jak kiedyś jakoś mi to przeszkadzało, tak dziś naprawdę lubię ten rytuał, przypomina mi że znów jestem w odległej krainie orientu i dodaje mistycyzmu naszej podróży.

Amman po zmroku jest kolorowy, gwarny i przyjemny.

Są okolice spokojne, dla spokojnych turystów czyli Rainbow Street z restauracjami i barami niearabskimi. Ale tam nie do końca nam się podoba, więc wracamy do serca tego miasta czyli Al Hashemi Street.

Taksówka kosztuje 2-3 dinary czyli ok 20 zl. Decydyjemy się na potrawy kuchni palestyńskiej. Niebo…Potem włóczymy się po stromych uliczkach przyklejonych do wzgórz, na których położony jest Amman, ongiś Filadelfia.

Zaraz po śniadaniu, czyli o 8.00 wdrapujemy się do cytadeli czyli kupy starożytnych kamieni na szczycie miasta. Komu podoba się Akropol to i zachwyci się tym miejscem.

Do tego widok na całe miasto.

Jest i jeszcze starożytny teatr.

Godzinę od Ammanu czekają nas kolejne ruiny w Jerash.

Nie wiem czy wypas to dobre określenie ale tu jest naprawdę co oglądać.

Teren ogromny, a co dla mnie najważniejsze, to co nie wytrzymało próby czasu podnoszą, składają budowle na nowo.

Mnie się wydaje, że tak dobrze, Niedźwiedź twierdzi inaczej, niczym Kuba Sienkiewicz, przewróciło się, niech leży.

Zakochani w Akropolu tu będą musieli podzielić swą miłość na rzymski geniusz architektoniczny.

Na lunch jedziemy do Madaby, słynnej ze swoich drobnych mozaik.

Główną atrakcją są tu kościoły.

Jeden katolicki, z ciekawymi podziemiami.

Drugi prawosławny, z mapą podobno całego świata wyłożoną z drobnych kosteczek.

Nieco jesteśmy rozczarowani, gdyż mieliśmy  inne wyobrażenie naszej Ziemi. Nic z tego nie rozumiemy.

Do lotniska nie mamy stąd daleko, a czas jeszcze jest, więc udajemy się jeszcze na górę Nebo, z której to Mojżesz ujrzał ziemię obiecaną, tuż za Morzem Martwym.

Patrzymy, zgadza się, widać dzisiejszy Izrael.

Jest też kościół, tradycyjnie pełny mozaikowych obrazów.

Kto rozpatruje ten kierunek podróży, niech się nie zastanawia tylko szybko kupuje bilety lotnicze, póki są tanie bo rząd Jordani do nich dopłaca. Oczywiście oddajemy to potem my, kupując wizę czy Jordan Pass. Tak czy owak kierunek jest atrakcyjni, tubylcy bardzo cieszą się z turystów, kuchnia świetna no i pogoda, zawsze ciepło i słonecznie.