Odwiedziliśmy razem sporo pozostałości po starożytnych cywilizacjach ale wciąż są braki. Niedźwiedź na przykład nie widział tych po Faraonach bo Egipt nie po drodze backpackerskiej duszy. No ale jak można ignorować tak ważne dla świata zabytki? No i kiedy jak nie teraz, gdy w czasach pandemi z Polski w zasasdzie latają tylko czartery do nadmorskich kurortów.

Enter Air mamy wypróbowany więc kupujemy bilety i czekamy by nasz rząd nie wprowadził zakazu przemieszczania się. Na szczęście wyjechać możemy ale kosztem 10-cio dniowej kwarantanny po powrocie. Tudno, taką cenę jesteśmy gotowi zapłacić i przed wyjazdem zaopatrzamy nasz dom w zapsy żywnościowe na powrót.

Wszystko gotowe, 30/12 wyruszamy by świętować Nowy Rok i spędzić w sumie 12 dni w Egipcie, zwiedzając najważniejsze zabytki, włócząc się po Kairze i odwiedzając Aleksandrię.

Na początek 4 dni w Sahl Hasheeh. To oddalona o 40km na południe od sławetnej Hurghady zatoka, w której wybudowano stsunkowo niedawno hotele ale w bardzo przyzwoitym stylu i nieco po europejsku zaprojektowano ten kurort. Jest tu długi deptak, po którym rano biegamy, molo i kafejki.

Pierwsze obowiązkowe zwiedzanie to oczywiście Luxor, do którego wiezie nas młody kierowca Mahmud bo niestety samemu nie bardzo się da. Czeka nas spora droga dlatego wyjeżdżamy o 5 rano. Nie pamiętam urlopu, na którym mogłabym się wyspać więc już nawet nie robię zażenowanej miny. Wschód słońca z żegnającym się w pełni księżycem, przecinając pustynie, a w tle melodyczne arabskie mruczando – bezcenne. Naprawdę lubię ten klimat.

Droga wiedzie najpierw przez góry, a potem wzdłuż jednego z kanałow Nilu.

Koronawirus i tu zrobił spustoszenie po trurystach. Żal nam oczywiście wszystkich Egipcjan, którzy cierpią teraz biedę z powodu braku dopływu gotówki ale przez to zwiedzenie jest bardzo komfortowe. W spokoju przypatrujemy się fenomenalnym kolumnom w Karnaku i analizujemy na nich niezwykłe malowidła.

W Dolinie Królów też nie ma tłumów. Grobowce puste w podwójnym tego słowa znaczeniu. Mamy czas by zachwycić się kolorowymi hieroglifami, które przetrwały tu prawie cztery tysiące lat! To niewairygodne. I jaki to zaszczyt móc wejść do domu na pośmiertne życie Faraonów. Im wiecej o tym myślę, tym bardziej mnie to fascynuje.

Na koniec świątynia Hatshepsut. Architektura trochę przypomina socjalistyczne budownictwo. Jakże Ona – kobieta Faraon – wyprzedziła swą erę! I udokumentowana malowidłami wyprawa do Somalii. Geniusz.

Na koniec krótki rejsik łupinķą po Nilu. Podziwiamy zachodni brzeg Luxoru, Winter Hotel rozsławiony przez Aghatę Christii i świątynie różnych wyznań.

Nasz lokalny przewodnik będący Koptyjskim Chrześcijaninem nieco nam opowiada o miksie wyznań w tym arabskim kraju. Poza muzułmanami, na drugim miejscu wspomniany kościół Koptyjski, potem ewangelicki i Świadkowie Jechowy. Tylko dzięki otwartym umysłom rządzących jest tu miejsce na tolerancję. I na koniec pozytyw z czasów panowania koronawirusa: przez znaczny spadek potrzeby przemieszczania turystów i zamknięcia wielu hoteli cofnął się nieco efekt globalnego ocieplenia. Temperatura jest o 6 stopni niższa niż zazwyczaj. Przynajmniej na moment damy naszej planecie odpocząc.