Piaszczyste góry zamieniają się w nieukończone budynki, do których ktoś się jeszcze nie wprowadził albo już w nich nie mieszka. Przygladam się bliżej z pędzącego auta. Nie, to slamsy… Tak zaczyna się Kair.

Szybko jednak zabudowania rosną w górę, a nasza droga zamienia się w szeroki wiadukt, którym mkniemy przez 15km. Życie w Kairze toczy się na dole, a tysiące samochodów wszelakiej maści i kondycji pędzi nad ziemią zaglądając w okna powiedzmy czwartych pięter.

Oczywiście jest zgiełk, chaos, smog i mnóstwo śmieci co nie znaczy, że jest odrażająco. Wrecz przeciwnie, znów czujemy, że jesteśmy w dalekiej podróży, a tych emocji nam właśnie trzeba. Zachodzące słońce podświetla kopuły licznych meczetów.

Mieszkamy w samym sercu Kairu. Tuż przy Muzeum Narodowym, prawie nad samym Nilem.

Dopiero po zmroku udaje nam się wyjść hotelu. Wyruszamy na krótki rekonesans i oczywiście kolację w restauracji serwującej lokalną kuchnię. Zaskakuje nas zachodnioeuropejska architektura. Później dowiadujemy się, że to Francuzi głównie projektowali to miasto, nieco wzorując się na Paryżu. Stąd okazałe choć już lekko podupadające budynki, szerokie arterie i pomniki. Przy Nilu natomiast wyrosły nowoczesne hotele znanych i drogich sieci. Przekraczamy Nil idąc najstarszym w Afryce mostem na tej rzece, zaprojektowanym przez konstuktora słynnej Wieży – Monsieura Eiffla.

W pierwszy dzień program obowiazkowy czyli Muzeum, Sakkara i Giza.

Muzemu kipi od arcyważnych eksponatów, a każdy może je dotknąć łapami i zbezcześcić. Część nawet jest wystawiona na zewnątrz. Na szczęście buduje się nowe muzeum, do którego mam nadzieje z odpowiednim podejściem zostaną przewiezione eksponaty i wystawione w godny dla nich sposób.

Do Sakkary wiedzie bardzo zniszczona droga, wzdłuż jednego z kanałow Nilu. Niestety woda i jej brzegi zasypane są stertą śmieci. Nawet w Indiach nie widzieliśmy czegoś takiego, a to droga do najstarszej egipskiej piramidy!!!

Na miejscu na szczęście jest relatywnie czysto, nie ma wielu turystów więc w spokoju zapoznajemy się z historią sprzed ponad 5 tysiecy lat.

Następnie udajemy sie do Gizy.

Otoczenie jednego z cudów świata czyli piramid woła o pomstę do nieba, a raczej do Ra. Śmieci, smród, ledwo zipiące konie i wielbłądy, krzyczący nagabywacze i turyści chodzący gdzie chcą i jak chcą. Jest i policja, która pilnuje każdego turysty, który chciałby oddać drobny bakszysz za zdjęcie czy wysłuchanie jakiegoś banalnego zdania o piramidach. Staramy się odciąć od tego i skoncentrować tylko na Wielkiej Piramidzie. Na szczęście do środka wchodzi tylko kilka osób dlatego w ciszy przedzieramy się przez szczelinę stromo prowadzącą do samego środka Piramidy Cheopsa. To jest coś! Mówi się, że gdy stanie się w centralnym jej puncie można poczuć przypływ energii. Ja niestety poza waleniem serca z wysiłku nic nie czuję ale i tak jestem w euforii, że mogłam tu dotrzeć.

Zachodzące słońce jakby wycisza panujący wokół chaos i spacer między piramidami, a podupadłym na ciele Sfinksem jest bardzo przyjemny.

Do 19.00 gdy zacznie się show dźwięku i światła mamy dwie godziny. Nasz przewodnik zabiera nas do gesthouse’u swojego przyjaciela usytulowanego za piramidami. Tu buduje się to nowe muzuem i będzie wejście na teren Piramid. Widać, że nie tylko nam nie podoba się obecna infrastruktura.

Przy okazji naocznie dowiadujemy się jak mieszka ciut wyższa klasa średnia na przykładzie właściciela gesthouse Desert Moon Cairo. Na parterze, w norze pod schodami mieszka rodzina, która za sprzątanie klatki schodowej i podwórka oraz wpuszczanie gości dostaje wikt. Tak więc stojąc pod windą otwierają się drzwi spod schodów, najpierw wychodzi raczkujące dziecko, a potem schludnie ubrana pani, która z uśmiechem wpuszcza nas do windy i kieruje na ostatnie piętro. Tu zaskakuje nas restauracja na tarasie z widokiem przez mgłę/smog na otaczające piramidy. Tak czy inaczej jest bardzo przyjemnie. Na koniec zostajemy oprowadzeni po pokojach, w których nocleg możemy szczerze polecić.

W wieczornym show uczestniczymy w grupie niewielu turystów. Takie czasy… Sam spektakl jak powie się brzydko dupy nie urywa ale miło popatrzeć na te cuda w spokoju i pokontemplować.

Na koniec dnia trochę adrenaliny. Nasz kierowca jak zawsze uprawia slalom gigant na pełnym speedzie chcąc nas dostarczyć sprawnie do hotelu. Zaraz po wyjeździe spod piramid przykleja nam się do ogona policja. Ostro jadą za nami na sygnale a kierowca nic, tylko gaz do dechy. Tak przez 20 minut uciekamy i dopiero przed mostem na Nilu ich gubimy. No kozak ten nasz kierowca…

Drugi dzień w Kairze rysuje się dość intensywnie. Na początek Khan El Khalili, coś w stylu dzielnicy targowej, gdzie nikniemy w wąskich uliczkach. Nasz przewodnik przeprowadza nas przez żydowską część pełną sklepów i warsztatów jubilerskich. Zaglądamy też do pięknych meczetów, pijemy na ulicy aromatyczną Egyptian coffee czyli kawę po turecku z kardamonem i nieprzywoitą ilością cukru, a na koniec dzięki znajomościom Yasira wspinamy się na zamknięty dla innych minaret by zobaczyć to wszystko z innej perspektywy.

Kolejny wycinek Kairu, który możemy zobaczyć to cytadela z 1171 roku oraz imponujący meczet na wzór tego Niebieskiego z Istambułu.

Na koniec zwiedzania Starego Kairu, czyli dzielinca Koptyjska. Nie wiem czy standardowe wycieczki tu docierają ale jest to absolutny must. My Chrześcijanie mniejsi lub więksi mamy okazję stąpać po ziemi, którą szedł osiołek z Boskim Dziecięciem i jego rodziną i wejść do grotty, w której przez trzy lata mieszkali.

Do tego kościół z licznymi reliktiami z 500 roku p.n.e.

Na koniec miejsce, do których turystów się nie prowadzi czyli cmentarz z zamieszkałymi przez żywych grobowcami. Zapach nietęgi…

I wyjaśnia się sprawa wczorajszego pościgu policji. To policja dla turystow. Ze względu na pandemię nie mają co robić wiec nawet tylko dwie białe głowy są dla nich celem do chronienia. Wczoraj wieczorem to była nasza eskorta!

O Kairze mielibyśmy opinię niepełną gdyby nie New Cairo.

Tu spotykamy się z kolegą Niedźwiadka z pracy Ahmedem i jego żoną. To może 30km od downtown, a wygląda jak minimum 300km. Biurowce, shopping mall, świetne restauracje, ludzie inaczej ubrani, a w okolicy nowe budynki mieszkalne i rezydencje.

Przy suto zastawionym stole dowiadujemy się sporo tym razem o życiu nieco innej warstwy społecznej. Wszystko to jest dla nas szalenie ciekawe.

Kair to totalna mieszanka ludzi od skrajnie biedych do mego bogatych. To pięciotysięczna histora i nowoczesność. Ale co dla mnie najważniejsze, to miks religii i kultur szanujących się nawzajem, dużej tolerancji i otwartości na innych. Tu czujemy się bardzo swobodnie i bezpiecznie. Jak mówi Ahmed, tu żyją prawdziwi muzułmanie.