Przede mną zgrabny niedźwiedzi zadek w opiętych czarnych spodniach. Jacy my jesteśmy głupi myślę sobie śmiejąc się sama do siebie i cisnę. Cisnę koślawo i nieporadnie za Niedźwiadkiem w tłumie uczestników… Biegu Wazów. Tak, zapisaliśmy się na ten sam bieg, w którym w 2015 roku nasza Polska Zimowa Królowa, Justyna Kowalczyk zwyciężyła.
Spędzając tygodniowy urlop w okolicach miasta Orsa w celu biegactwa narcianego dowiadujemy się, że w tym roku, z powodu pandemii nie odbędzie się tradycyjny bieg masowy Vasaloppet czyli Bieg Wazów. Za to przez cały luty codziennie trwają biegi na cztery dystanse między Sälen, a Mora na 10, 30, 45 i 90km. Skoro już tu jesteśmy to czemu nie, to pewnie jedyna taka okazja w życiu 🙂 Wybieramy odcinek Oxberg – Mora, 30 km. O 7.00 odjeżdżamy wraz z innymi uczestnikami biegu autobusem z Mory do lini naszego startu. Wszystko świetnie zorganizowane, mamy chipy, numery startowe, a nasze niepotrzebne w biegu rzeczy zostają przetansportowane z Oxbergu do Mory. Wyglądamy jak profesjonaliści, ale tylko wyglądamy. Przyznać się trzeba, że ani nie mamy techniki biegowej, ani mega kondycji za to ubrania.. To jedynie idzie nam najlepiej, kupowanie ciuchów 🙂 Ruszamy zatem, zachowując social distance i raczej na końcu by nie rozkojarzać wszystkich biegaczy muszących nas wyminąć. Śmieszy mnie to bardzo, my, dwa polskie ufoludki w tłumie zaciętych Szwedów rodzących się z nartami u stóp i genami silnych Wikingów.
Mikstura euforii, adrenaliny i głupawki powoduje, że nie wiem kiedy mijają pierwsze kilometry. Ba, wyprzedzamy nawet kilka osób! Oczywiście Niedźwiedź biegłby szybciej ale jest gentelmenem i mi towarzyszy.
Górka, z górki i po pierwszej dziesiątce pitstop. Dostajemy ciepłe napoje. Odkrywamy wspaniałość ichniejszego soku z borówek nazwanego przez nas sokiem z gumijagód. Energii dodaje również visolvit na ciepło (tylko nasze pokolenie wie, o czym piszę pewnie).
Dziewiętnasty kilometr do mety jest genialny, pokonujemy go z prędkością 24km/h. Potem jest bardziej płasko do kolejnego punktu dla zawodników, który już na dziesiątym kilometrze do mety. Znów wypijamy tajemniczy eliksir jak ten przygotowywany przez druida Panoramiksa dla Asteriksa i Obeliksa.
Coraz bliżej Mory zaczynają się zabudowania. Ostatni kilometr prowadzi przez pole kampingowe pełne gości pomimo zimowej auty.
I docieramy na metę. Dumni robimy sobie pamiątkowe zdjęcie i odbieramy medale 🙂
Za taki wyczyn Niedźwiedź powinien dostać premię od swojego szwedzkiego pracodawcy. No dobra, powiedzmy, że zasłużył sobie na jedyne właściwe w tych stronach auto, od którego nota bene to wszystko się zaczeło… Bo po nie przyjechaliśmy do Helsinborga.
Potem zwiedzili Geteborg bo nigdy w nim nie byliśmy.
Później spędzili 5 dni we Fryksas, śpiąc niemalże w skansenie i przemierzając prawie 100km tras biegowych przez jeziora, las i niewysokie szczyty.
A na koniec był bieg z wazą, z którego dostajemy taki filmik 🙂