Posiadając auto służbowe co jakiś czas wymienia się je na nowe. No i padło na Niedźwiedzia w styczniu. Trzeba jechać do swego szwedzkiego pracodawcy, oddać wysłużoną bordową toyotkę i pobrać niebieską nówkę. Jasnym jest, że konieczny wyjazd należy połączyć z czymś przyjemnym zatem sobota w Szwecji przed nami.
Trzy lata temu jechaliśmy bordowym pojazdem przez Danie do Polski. Tym razem wersja promem przez Ystad.
Wielki potwór zacumowany w Świnoujskim porcie przed północą połyka nas oraz mnóstwo innych osobówek i ciężarówek. Na szczęście w swych wnętrzach ma przyjazne miejsca, jak na przykład przytulne kabiny, w których w komfortowych warunkach można będzie przespać noc by o siódmej rano zjechać na szwedzką ziemię.
Ongiś na takich promach odbywały się niezłe balangi lub uciekano z komunistycznej Polski. I o tym uciekaniu, a raczej przebywaniu chce dziś napisać, przy okazji bycia w Malmö.
O 10:00 jesteśmy w dziurze zwanej Örkelljumga, około 170 km od Ystad, gdzie nie wiedzieć czemu ktoś wymyślił sobie ulokować salon Toyoty. Wesoły Ola (to mężczyzna wbrew mylącemu imieniu) już na nas czeka by zrobić samochodowe „machnią”.
Po jedenastej przepakowani mkniemy wpierw do Helsinborga. To bardzo przyjemne miasteczko położone na morzem oferuje spacer przez marinę, ulice handlową z barami i restauracjami oraz fort, który niestety jest zamknięty.
Po nawet niezbyt drogim jak na Skandynawię lunchu, jedziemy do Malmö. Niedźwiedź zna miasto na wylot bo tu mieści się jego headquarter, więc musi tu bywać. Ja jestem drugi raz ale tym razem wyznaczam sobie misję: upewnić się, że wszystko gra…
A mówią, że nie gra, mówią że Szwecja w kryzysie uchodźczym, że w Malmö niebezpiecznie, strach na ulice wychodzić, rozboje i gwałty.
Mówimy bo w mediach, szczególnie naszych narodowych aż huczy, mówimy bo lubimy dramatyzować i chcemy więcej i więcej emocji, nie ważne czy pozytywnych czy negatywnych.
A Malmö aż tryska energią. Sklepy zatłoczone ze względu na noworoczne przeceny. Każdy szuka okazji, mój butoholizm wymyka się spod kontroli 😉
Bary i restauracje pełne ludzi. Pomimo, że temperatura niewiele powyżej zera, wszyscy chcą wypić drinka czy piwo na zewnątrz, grzejąc się przy licznie rozstawionych emiterach ciepła.
My oczywiście też!
Przyglądam się ludziom i nasłuchuję. Na pierwszy rzut oka nie ma uchodźców… ale wytężam wzrok i orientuje się, że są i postaci o śniadej cerze. Ubrani jak my, czapki i kurtki więc trudno dostrzec różnice. Absolutnie wtopieni w społeczeństwo. Naszą uwagę przyciąga tylko jeden nieautochton pochodzenia arabskiego. Wsiadając z pizzą do auta podśpiewuje sobie. Ale ma taki głos, że automatycznie zwalniamy kroki, by móc jak najdłużej go słyszeć.
Po osiemnastej idziemy na kolacje gdzie obok przy stoliku siada miły pan. Słysząc nasz język zagaduje skąd jesteśmy. Opowiada, że w Polsce był jeszcze w czasach komuny, gdzie za 10 dolarów balował całą noc. Potem przychodzi jego towarzyszka, przedstawia nam ją mówiąc, że jest Dunką. Nie przeszkadzając sobie przy konsumpcji wymieniamy kilka zdań.
Tak sobie myślę, że też w tym kraju byliśmy kiedyś uchodźcami, a wszyscy normalnie nas traktują. Prom, którym płynęliśmy przewiózł setki tysięcy uciekających Polaków. Nie zrujnowaliśmy im kraju 😉
Niedźwiadek często rozmawia ze swoimi kolegami z pracy mieszkającymi w Malmö. Żaden z nich nie narzeka na jakichkolwiek uchodźców. Mało tego, źle im z tym, że nie potrafią znaleźć dla wszystkich przybyłych zajęcia.
Wychodzimy po zmroku z restauracji. Przechodzimy przez „rynek”, idziemy wzdłuż fajnie oświetlonej rzeki, celowo przechodzimy przez cały dworzec kolejowy i nic. Ani jednej nieprzyjemnie wyglądającej sytuacji. Spokój, życie się normalnie toczy, miasto jest bezpieczne.
Malmo oprócz wielu walorów to także istny raj kulinarny. W mieście jest mnóstwo restauracji serwujących wyśmienitą kuchnię. Nie jest tanio, ale czasami warto przyszleć.