Na narty do Davos raczej się nie wybierzemy bo jakoś tak drogo się wydaje ale zobaczyć tej światowej sławy kurort należałoby.

Kaowiec wymyśla letnią przechadzkę po Szwajcarskich Aplach, a nizinna góralka się cieszy nie zważając na fakt, że w pierwszy weekend września ma być załamanie afrykanskiej pogody w Europie. Trudno, tak zostały zakupione bilety lotnicze na genialne weekendowe połączenie Wrocław- Zurych, więc nie ma odwrotu. Zawsze alternatywnie zamiast w gory, można odwiedzić najlepszy szwajcarski sklep i wydać wszystkie pieniądze na ubrania z uroczym kudłatym zwierzem z kłami.

W sobotni poranek góry postanowiły zniknąć.

Idziemy jednak naiwni do informacji turystycznej licząc, że dowiemy się, że chmury są nisko i wystarczy tylko wyjechać kolejką na pierwszy szczyt. Niestety nic z tego, zdecydowanie odradza się dziś wyjście w góry choć miła pani wymyśla nam odpowiednią trasę na ten deszczowy dzień czyli spacer doliną. Przy okazji dowiadujemy się, że w cenie hotelu mamy za darmo wszystkie środki komunikacji publicznej w tym wyciągi, z których nie dane nam skorzystać.

Jedziemy zatem z dziesięć przystanków autobusem z centrum Kloster (miasteczko gdzie mamy hotel, oddalone o ok 10 km od Davos) do „dzielnicy” Monbiel , a dalej człapiemy w deszczu przed siebie.

Mijamy prześliczne szwajcarskie krowy, które z lekkim zdziwieniem patrzą na dwóch przemoczonych głupków z bananem na twarzy.

Na ale jak tu się nie cieszyć jak w perspektywie schronisko Berghaus Vereina, a tam jadło i wino.

Z powrotem idziemy już drogą bo w butach powódź.

W niedzielę również pogoda nas nie rozpieszcza ale znów nie dajemy za wygraną i niezłomni planujemy wymarsz.

Rano jedziemy do Davos lecz nie robi na nas wielkiego wrażenia więc szybko przemieszczamy się do Wagerhus skąd zaczyna się trasa do jezior Jöriseen.

Pomimo aury jesteśmy jak zwykle szczęśliwi gdyż udało się zobaczyć kolejną cząstkę naszej zadziwiającej planety.

Ps. I czas na zakupy też był co widać na niedźwiedziej głowie 🙂