W głowie prześladuje mnie test jednej z ostatnich piosenek Kazika. Otwieram rano oczy i widzę naszą mapę świata, na której wielka pinezkowa dziura w Europie. To niedopuszczalne. Niedźwiedź nie śpi, niedźwiedź ciągle planuje.

Ryanair z Berlina. Lądujemy w piątkową prawie północ. Taksówką do hotelu, żeby szybko znaleźć się w łóżku. Ale hejże, nie tak prędko!

Wjeżdżajc do centrum jakoś tak jasno, sporo ludzi. Hmm. Nasz skromny hotel znajduje się niemalże w sercu Madrytu, na placu przy operze. Wysiadamy z taksówki, słyszymy gwar, ciepła noc, knajpy pełne. Już nikt nie pamięta jaki był plan. Nowym celem jest szybko porzucić plecaki w hotelu zwanym tu hostalem i pędem do baru!

Zdążamy, ludzie dalej siedzą, piją, kelner służy. No to jest życie jak w Madrycie!

Zamawiamy vino de verano gdyż Alejandro, hiszpański nauczyciel Niedźwidka oznajmił, że Sangria to ściema dla turystów. Trzeba pić vino de verano. Tak też robimy.

Rano ruszamy penetrować hiszpańska stolicę.

Palacio Real, Jardines dr Sabatini, Plaza Mayor, katedra, uliczki, chodzić, pić, chodzic, jeść. Vermut, tapas, vino de verano, tapas.

Ważny przystanek: Marcado de San Miguel. Miejsce od razu przypada nam do gustu. Widać, że to stara konstrukcja, odrestaurowana i obudowana szkłem.

Musimy się zatrzymać na dłużej.

Potem wizyta w Museo del Prado. Nie jesteśmy znawcami sztuki ale pewne nazwiska przyciągają. Nie powiem, imponująca kolekcja. Warto pobyć w tym miejscu ciut dłużej.

Na późny lunch konieczne lokalne specjały. Patatas bravas, ośmiornica i smażone anchois.

Do tego wyśmienite, białe wino z jednej z lokalnych winnic DO Vinos de Madrid.

Potem następuje sjesta i to króliczki lubią najbardziej. Też chodzi o to by wieczorem iść o przyzwoitej porze na kolację czyli nie wcześniej niż 21.00. Jedyny sposób bym osiągnęła aktywność o takiej porze to jak przedszkolak pospać w ciągu dnia. Na szczęście organizator wycieczki zagadza się.

Zmrok ogarnął Madryt ale zgodnie z przypuszczeniami miasto tętni życiem.

Alejandro nakazał na kolację udać się do dzielnicy Latino. Tak czynimy.

Wcześniej przystanek na obowiązkowy drink na dobry wieczór. A może dwa?

Niedzielę postanawiamy spędzić w Toledo, gdyż Madryt został dość mocno zeksplorowany dnia poprzedniego.

W niecałą godzinę docieramy turystycznym autobusem. Wcześniej przystanek na panoramiczne pamiątkowe zdjęcie.

Toledo jest szalenie ciekawie położone. Na wzgórzu otoczonym rzeką Tag.

Niestety nasz czas jest mocno ograniczony gdyż wieczorem mamy samolot powrotny, zatem w niecałe trzy godziny musimy zobaczyć co trzeba i zjeść lunch.

Wizytę składamy w dwóch synagogach gdyż nazwisko zobowiązuje.

 

Monasterio de San Juan de los Reyes.

Dalej kościół Iglesia de Santo Tome z obrazem widzącego wszystko w czarnych kolorach El Greco.

i plac Ayuntamiento z katedrą.

 

Największą jednak przyjemność sprawia nam chodzenie w labiryncie stromych uliczek.

Z tego rozpędu zapominamy kupić najważniejszy wyrob Toledo – czekoladki marcepanowe.

Najważniejsze, że zdążymy na nasz autobus powrotny do Madrytu, pożegnalną szklaneczkę wermuta z lodem, metro na lotnisko i samolot powrotny.

Przed północą docieramy do domu, a ja w pełni usatysfakcjonowana wbijam pinezkę w środek Hiszpani. Madryt już nie musi naganiać.