To kompletnie nie była destynacja na ten rok. Rzecz jasna Nowa Zelandia znalazła się w jeszcze w czternastoletnim planie Must See ale nie na teraz. Pewnym był listopad jako czas na tegoroczny 3 tygodniowy urlop.

Jakeśmy w sierpniu przystąpili do planowania „dużych wakacji”, okazało się, że żaden z krajów w naszym „Top 14” na listopad się nie nadaje (wiem, że mowi się top ten ale nie umiemy zawężyć naszej listy do dziesięciu). To pora deszczowa, to ziko albo nieprzywoicie wysokie ceny. No i trzeba było odkurzyć stojącego w długim rzędzie przewodników Lonly Planet grubaska o imieniu New Zealand.

Nawet udało się w niezłej cenie kupić bilety lotnicze przez portal go to gate. Nie mamy pojęcia jak to działa, że na stronie Lufthansy te same bilety były 50% droższe. Jedyne utrudnienie, że trzeba lecieć z Pragi. Przy planowaniu na kwartał przed wylotem okazało się, że w wielu parkach narodowych, gdzie czeka nas trekkning nie ma już wolnych miejsc noclegowych. Wszystko wskazuje na to, że poleci z nami nasz ukochany, a zarazem czasem znienawidzony namiot. Oczywiście i nawet na polu namiotowym trzeba było z wyprzedzeniem rezerwować miejsce.

No to lecimy. Praga – Frankfurt – Singapur – Auckland. Niby loty długie ale pierwszy prawie cały przesypiamy, potem biegusiem przez ogromne lotnisko w Singapurze.

Drugi lot tylko 9,5h. Cóż to jest z poprzednim dwunastogodzinnym. Ani się oglądamy, już lądujemy na wyspie hobbotow.

Potem wypożyczamy zamówione wcześniej auto w firmie Jucy i grzecznie lewą stroną jedziemy do hotelu.

Trochę żal mi się zrobiło, że nie wzięliśmy takiego o to wehikułu, choć wiem że po jakimś czasie brakowałoby mi normalnej łazienki.

Pierwszy dzień spędzamy w Auckland.

Oczywiście dzień bez dobrego jedzenia nie może być udanym zatem zaczynamy od azjatyckiej kuchni w restauracji Mekong Baby.

Bardzo ważnym elementem podróży będzie picie wspaniałych tutejszych win.

Na koniec kawa po wietnamsku. Znów jakaś nowość.

Następnie ruszamy w miasto.

Niedźwiedź, fanatyk targów spożywczych koniecznie musi odwiedzić lokalny fish market.

Niestety mój jet leg pozwala jeszcze jedynie na wjazd na Sky Tower. Później padam.

A i jeszcze wzbudził nasz zachwyt sklep z łódkami.