Wczoraj z małymi przygodami udało nam się dotrzeć do Kathmandu. Mała aferka w samolocie z Dubaju gdyż z przyczyn niezależnych od nikogo pozmieniano miejsca pasażerom rozdzielając większość „białych par”. Nie wiedzieli co robią 🙂 Zanim samolot wzbił się już każdy dwa razy się przesiadł ale finalnie europejscy mężowie siedzieli koło żon, a Nepalczycy wracający do domów jak im kazano.
Kończąc przygodę z samolotem dodam, że tradycyjnie całe lotnisko musiało usłyszeć, że bagaż Miz Mozjek nie doleciał (tak było w Anchorage i LA). Na szczęście kolejny FlyDubaj przed północą dostarczył zielony plecak i wszyscy byli szczęśliwi.
A teraz o teraz: zapakowano nas do niby bus dla turystów by ten przez 6h wiózł nas w stronę Besi Sahar. Póki co jednak stoimy w korku, osaczeni ciężarówkami wdychamy wszechobecny tu pył i spaliny. Na zdrowie 🙂
Po trzech godzinach ślimaczenia się, doskonale jednak wykorzystanych na drzemkę, czas na lunch.