Rano ruszamy naszym czarnym rumakiem w głąb lądu.
Żeby niepotrzebnie nie podnosić ego kierowcy, jeździ się tu nadzwyczaj wygodnie. Bardzo szerokie drogi, głownie dwu-trzy pasmowe. Ruch nie jest uciążliwy. Wszyscy suną równo, nie za szybko, nie za wolno. Klaksonu używa się w ostateczności. Często kobiety za kółkiem. Auta głownie azjatyckie, te lepsze i nowsze.
Pierwszy przystanek to położona w górach wioska-oaza o nazwie Misfat Al Abriyyin. Turyści mile widziani ale trzeba przestrzegać kilku zasad: skromny stój, zakryte ramiona i kolana, chodzimy tylko wyznaczonymi ścieżkami, nie włazimy bez zaproszenia nikomu na chatę i jesteśmy tak cicho, jak tylko potrafimy. Ta ostatnia zasada dotyczy całego Omanu. Tu nikt nie krzyczy, sklepikarze niemalże szeptem zachęcają do zakupów. Szanują Twoje odmowne zdanie. Ludzie mówią do siebie bardzo spokojnie. Podoba mi się!
Drepczemy w cieniu daktylowych palm wyznaczonym szlakiem wzdłuż ciekawego wodociągu, a raczej akweduktu, łączącego górskie źródło i wioskę (dokładnie nazywa się to omański kanał irygacyjny)
Pyszny lunch jemy w jedynym lokalu w tym miejscu Misfah Old House.
Na deser pyszne ale nie za słodkie daktyle i gorzka kardamonowa Omani Caffe.
Dalej zwiedzamy nie duży lecz w świetnym stanie zamek Jabrin Castel.
Intrygują mnie piwnice gdzie jak tabliczka informuje był „date storage”. Jaką datę przechowywali??? Ponad czterdziestostopniowy upał wypala moje szare komórki. Dopiero Niedźwiedź przychodzi z pomocą: daktyle!!! I znów mój english poszerzył się o jedno słówko.
Po drodze jeszcze zatrzymujemy się by zrobić zdjęcia kolejnemu świetnie utrzymanemu zamczysku. Ten nawet wpisany na listę Unesco. Bahla Fort. Jest po 16:00 więc już zamknięte.
Popołudniu docieramy do Nizwy. To jedno z najbardziej konserwatywnych miast jak podaje przewodnik. I rzeczywiście widać to po strojach mieszkańców. Większość mężczyzn ubranych jest w lśniąco białe szaty i wzorzastą czapeczkę.
Kobiety natomiast głownie na czarno z głową bardziej lub mniej zasłoniętą. Jest i prawdziwe w moim mniemaniu stare miasto.
Kilka Souq’ów. Owocowy, mięsny, z rękodziełem i date souq. Już wiem co tam sprzedają 🙂
Sprzedawca zachęca do spróbowania każdego rodzaju. Wybieramy najmniej słodkie. Są i z szafranem, imbirem czy kardamonem.
Zmęczeni upałem jedziemy do hotelu gdzie rozgrzane gnaty chłodzony w basenie. Jest już zupełnie ciemno, a temperatura dalej grubo powyżej trzydziestki.
Nazajutrz rano człapiemy po wielkim zamku Nizwa Fort.
Słońce jest bezlitosne i tu nasuwają mi się dwie myśli. Istnieje takie przekonanie, że Arabowie są leniwi. Zapraszam głoszących tą opinię w maju do Omanu 🙂 Tu się nie da po schodach chodzić, a co dopiero fizycznie pracować. I ludzi męczących się z własnym ADHD też powinni na turnusik tu wysyłać. Na widok rozłożonego dywanu na ziemi chce się tylko leżeć i co najwyżej popijać omańskie lemoniady czy inne bezalkoholowe trunki.