Po długim czasie izolacji, jak wygłodniałe lwy wypuszczone z klatki wyjeżdżamy na weekend. Jeszcze granice zamknięte więc szukamy przygód w Polsce, a dokładniej zaledwie 100 km od naszego domu. Podróż to podróż, nieważne jak daleko.
Okazuje się, że w czasach zalecanej bo już nieobowiazkowej na szczęście izolacji wcale nie łatwo z noclegiem. Albo wyszyscy mają już dość siedzenia w domu, albo baza noclegowa mała. Udaje się zarezerwować apartament w ośrodku Pałac Lenno.
Sobota rano, ruszamy, auto załadowane jak jaki w Nepalu. Na dachu rowery, w bagażniku SUPy. W dwa dni musimy zrobić wszystko za czym tak bardzo tęskniliśmy. Wpakować się w tak zwane maliny jadąc na rowerze, pływać na kajakach wyobrażająć sobie, że płyniemy po Amazonce i walczymy z wszystkimi żywiołami, a na koniec oddać się naszemu nowemu hobby czyli w wolnym tłumaczeniu zesraj się, a nie daj się i nie wpadnij do wody.
Wjeżdżamy w Dolinę Bobru. Jest pięknie. Przyroda o tej porze roku jest oszałamiająca. Roślinność nie może być już bardziej zielona. Ruch mały, turystów nie widać. Podjeżdżamy pod naszą bazę noclegową. Piękny obiekt.
Co prawda w trakcie renowacji ale i tak jest już piękny.
Pałac Lenno, to nie jedyna wyśmienita posiadłość w okolicy czy w ogóle na Dolnym Śląsku. Zawsze się nimi zachwycamy, zdając sobie jednak sprawę, że aby je wskrzesić potrzeba milionów.
Na szczęście znalazł się nieznany nam Pan Holender, który pewnie zakochał się w tym miejscu i miał fundusze by je kupić.
Kajakowanie idzie nam nadwyraz latwo. Zero przeszkód. Żwawy prąd.
Prognoza pogody nienajlepsza ale ruszamy do boju. Kajaki umówione, trzeba działać. Właściciel firmy Kajakiem po Bobrze oferuje dziś tylko 2h spływ. Nic to. I tak jesteśmy podekscytowani nowym miejscem i przygodą.
Po ponad 1h docieramy do celu. Chciałoby się jeszcze…
Nie mazgaimy sie jednak bo zaczyna padać deszcz.
Po poobiednej (żurek i pierogi serwowane w kawiarni pałacowej)
drzemce niebo niebardzo wróży ładna pogodę. Co robić? Jedziemy pochodzić po Jeleniej Górze. Zawsze mijamy to miasto jadąc do Szklarskiej więc dziś jest jego moment.
Nie przypadkiem wybieramy drogę wzdłuż jeziora, gdzie miały być SUPy. Zatrzymujemy się przy zaporze na krótki spacer.
Pogoda jakby się klaruje ale ruszamy dalej w kierunek Jeleniej. Nagle mym oczą ukazują się stary przystanek kolejowy. I jakże się nie zatrzymać???
Wysiadamy z auta, a tu wyłania się ze stromego brzegu jeziora wesoły Pan. Od słowa do słowa i okazuje się że to szef przystani, która znajduje sie dokładnie pod nami. My że chcieliśmy popływać na deskach ale że pogoda niepewna, i że nie wiemy czy można. Na to dostajemy kategorycznie polecenie skorzystania z jego pomostu. Wyciągamy SUPy i zbiegamy zadowoleni z takiego obrotu sprawy do jeziora.
Rach ciach i już jesteśmy na wodzie.
Totalna flauta, zero wiatru, słońca przebija się zza chmur. Cudowna chwila. Spokój. Opływamy całe jezioro, czasem spotykając się wzrokiem z cierpliwie siedzącymi wędkarzami przy brzegu. Kusimy się nawet na kąpiel w zimnych wodach jeziora.
W czerwcu dzień długi więc po 1.5h SUPowania jest dalej jasno. Woda wyciąga energię więc Jelenia Góra i restauraca wydają się być niezbędne. We Wleniu, gdzie śpimy niestety nie ma o tej porze żadnej oferty gastronomicznej.
Jelenia Góra zaskakuje nas urodą, kanapkami pełnymi ludźmi i doskonałą kuchnią w Cytrynowym Pieprzu.
Niedziela to dzień dopełnienia zwierzątkowego triathlonu. Będzie górskie rowerowanie przełajowe. Celem zawsze musi być piwo (tylko wtedy mi smakuje i je pijam). Zatem do Perły Zachodu ale przez góry. 21km po błocie, śliskich kamieniach, chwilami z rowerem na plecach i w lekkim deszczu. Ale wzdłuż Bobru, nie drogą!
Świadomość celu dodaje sił i odwagi czterdziestolatkom 😉
Z powrotem już drogą. 15km i jesteśmy przy aucie.
Cudowny weekend, piękny górzysty krajobraz z Bobrem w tle. Przyjeżdżajcie ale noclegów szukajcie z wyprzedzeniem.