Wodospady Iguazu zostały już okrzyknięte jednym z cudów natury zatem niewiele możemy więcej w tej kwestii powiedzieć by jeszcze bardziej uświetnić to miejsce.
Dla mnie to najpiękniejsze miejsce w jakim byłam. Dla Niedźwiedzia było to jedno z tych top dreams.
Poniżej zatem zdjęcia, które oczywiście nie oddają potęgi tego zapierającego dech miejsca.
Jedynie co malutcy podróżnicy mogą dodać to praktyczne informacje.
Park Iguazu można zwiedzić z dwóch stron. My zaczynamy od brazylijskiej. Można przemieszczać się wewnątrz autobusami ale natrafiamy na conajmniej godzinną kolejkę zatem decydujemy się na nieplanowany wydatek i taksówką wjeżdżamy do parku omijając sznur ludzi. Ta wysadza nas przy Trilha das Cataratas skąd przez 1,5 km ciągnie się wzdłuż rzeki Iguazu kładka, po której maszerując jakby pod prąd podziwiamy ciągnące się, coraz to okazalsze wodospady.
Nie wiem ile ich jest ale wydaje się, że nie mają końca.
Ostatecznie dochodzimy do miejsca gdzie kładka wychodzi w środek wody by stanąć niemalże pod najwyższym wodospadem.
Na końcu parku jest restauracja. O tyle ciekawa bo z jej okien widać spokojne rozlewisko wodne i z tego miejsca gdyby dopłynąć sobie spokojnie czułnem z Indianinem, nikt nie spodziewałby się gigantycznych kaskad, jednej po drugiej, które małego człowieczka przemieliłyby na tatar.
W parku można też wypożyczyć rower i to czynimi by zjechać 4 km specjalną ścieżką do kolejnej atrakcji o nazwie Macuco Safari.
Najpierw dziecinym autobusikiem przez las, potem spacerek kładką i zjazd do rzeki.
Tam na ponton i jazda w górę rzeki. Nurt coraz mocniejszy więc walczymy z falami. Podpływamy pod jeden z pierwszych wodospadów. Kapitan jak i większość uczestników ma wielką radochę gdy celowo wszyscy zostajemy przemoczeni do suchej nitki.
W drugi dzień eksplorujemy park od strony argentyńskiej. Jest poniedzialek więc nie ma weekendowych tłumów jak wczoraj. Po tym parku można przemieszczać się pickupami, mikro pociągiem i oczywiście pieszo. Jest zdecydowanie więcej kilometrów kładek. Wszystkie obchodzimy by podziwiać ten cud z każdej perspektywy.
Ale największe wrażenie robi na nas finał, a w zasadzie początek wodospadów.
Do ostatniej stacji dojeżdżamy pociągiem,
a potem ponad 2 km podążamy kładką nad kilkoma zlewiskami jakby na środek tej całej rzeki by nagle stanąć nad Garganta del Diablo.
To jest mega żywioł bo nie mogę przecież napisać ogień. To na prawdę jest gardło diabła.
To potęga wody ale i czlowieka, który tu dotarł i to wszystko wybudował by wprawić nas w totalne osłupienie i zachwyt, i aby na moment wyłączyć nam myślenie i móc tylko się gapić.