W ciągu całego roku przychodzi nam spędzić kilka aktywnych weekendów w Czechach. Biegówki, rowery czy trekking. Tym razem padło na to drugie. Z naszymi rumakami na dachu mkniemy w piątek prosto po pracy 430 km na Południe, by przed 22:00 zdążyć wypić piwo w centrum starego miasta w Czeskim Krumlowie.
W sobotni poranek wyznaczamy sobie plan wycieczki. Pojedziemy do wpisanych na listę Unesco Holašovic, przez przez góry i lasy, w sumie 55km.
Na początek jednak wjeżdżamy do widzianego wczoraj w ciemnościach starego miasta by zakupić mapę okolicy i dokonać ogólnego rekonesansu.
Zaskakują nas tłumy turystów, głównie z Azji. Ale z ręką na sercu przyznajemy, że miasto jest bardzo atrakcyjne dzięki stylowym zabudowniom, świetnemu położeniu nad Wełtawą i otoczeniu gór.
My jak zwykle robimy wielkie oczy jakbyśmy pierwszy raz byli w Czechach albo mieli problemy z pamiecią i ze zdziwiniem mówimy do sobie: no ładnie tu mają, takie wszystko zadbane i sporo atrakcji dla turystów.
Tak nam się podoba, że postanawiamy opóźnić start naszej wycieczki. Zresztą jest już południe więc idealny czas na kawę.
Czas jednak ruszać.
Na początek musimy ostro pedałować pod górę, by znaleźć się na porośniętych soczyście zielonym lasem wzgórzach.
Po kilku kilometrach świetnie oznaczonych i przygotowanych ścieżkach rowerowych piejemy z zachwytu. Jakbyśmy mieli sklerozę i pierwszy raz widzieli las.
Akurat gdy zaczyna nam burczeć w brzuchach docieramy do naszego celu Holašovic.
Zadowoleni z siebie zamawiamy knedliki z gulaszem i złoty napój czeskich bogów 😉
Z napełnionymi bębenkami trzeba mknąć dalej bo w powietrzu wisi burza.
Oczywiście rosnący dystans od lidera peletonu wynika tylko z moich chęci dobrego ujecia, a nie gorszej kondycji 😉
Na odtatnich kilometach leśnego odcinka maluje nam się pit stop, obowiązkowy rzecz jasna.
W niedzielny poranek jesteśmy zgodni co do planów. Rower nie bo bolą nas siodełka.
Na szczęście w okolicy jest kilka zamków, słynny browar w Budziejowicach i kilka ciekawie opisanych w internecie miasteczek.
Na pierwszy ogień neogotycki zamek w Hluboká na Wełtawą.
To wielkie i wypasione gmaszysko można zwiedzać podczas pięciu półtoragodzinnych tras. Każda o ciut innej tematyce. Wybieramy „Reprezentacni pokoje”, bo najkrócej czeka się na wejście. Absolutnie nie żałujemy. Każda komnata bogato urządzona, pełna malowidel i mebli z różnych stron Europy. Niestety zdjęć robić nie można zatem musisz czytelniku uwierzyć na słowo albo jechać samemu i się przekonać.
Następnie jedziemy do Czeskich Budziejowic.
Nie znajdujemy jednak zachęcająco wygladajacej restauracji choć pora już obiadowa. Trip advisor podpowiada restaurację Bily jednorozec w Treboniu z dobrymi lokalnymi rybami.
Po smacznym lunchu znów zgodnie uznajemy, z tym że tym razem ból pewnej części ciała minął, a że dzien długi to można jeszcze pojeździć na rowerze.
Wybieramy krótszą trasę niż wczoraj, ca 30km, trochę wokół jezira Lipno, trochę promem przez ….
Znów liczne i dobrze oznaczone szlaki rowerowe. Jednogłośnie stwierdzamy, że brakuje nam takich w naszej okolicy. a Dolny Śląsk położony jest przeież w podobnie ukształtowanym terenie.
Ostatni z dwóch promów, którymi zamierzamy dziś płynąć wyrusza o 19.45 zatem nie ma maruderstwa czasem mi przypisywanego. Tylko krótkie przystanki na zdjęcia.
Z tego zachwytu bliskością natury nawet snujemy teorię, że tu ptaki głośniej śpiewają.
Trasa raczej nie jest górzysta więc szybciej niż się spodziewaliśmy docieramy do ostatniej przeprawy przez jezioro.
Nieco zgrzani postanawiamy zażyć kąpieli w nie do końca przejżystej wodzie
Prom przepływa o czasie. Zadowoleni wracamy na parking gdzie zostawiliśmy auto.
Za każdym razem gdy jeździmy na rowerach czeskim ścieżkami, jak mantrę powtarzam, że infrastrukturę rowerową mają świetną, a niedźwiedź jakby w przeszłości nie słyszał tej wypowiedzi zadaje zawsze to samo pytanie retoryczne: ale co było pierwsze, jajko czy kura? Infrastruktura czy rowerzyści? I potem ucinamy sobie tradycyjną pogawędkę próbując rozwikłać tę zagadkę. Kilometry nam lecą, a my odpowiedzi wciąż nie znamy…