Do Aswanu lecimy z Kairu Egypt Air. Generalnie kto nie chce jeździć, z Kairu może wszędzie dolecieć. Pomimo mniejszego ruchu pasażerskiego połączeń mamy do wyboru, do koloru. Ceny bardzo przystępne, flota ok, to Star Alliance.
Spodziewaliśmy się nieprzyjemnych upałów, a tu bardzo ludzka temperatura i lekki wietrzyk. Idealnie.
Chcemy odpocząć od zatłoczonego miasta dlatego uciekamy na Nubijskie tereny. Pierwszą noc spędzamy na malutkiej wysepce na Nilu o nazwie Bigeh. Nic tylko nasz Gest House w tradycyjnej zabudowie, bardzo prostej ale klimatycznej, wraz z restauracją na zewnątrz i siedziskami na piasku. Doskonałe miejsce na wyciszenie się. Po południu obchodzimy całą wyspę w towarzystwie miłego psiaka, a wieczorem smakujemy nubijskiej kuchni, czyli potraw z tażina. Żałujemy tylko, że nie można wypożyczyć tu kajaków albo SUPów. Warunki jak marzenie.
Rano wyruszamy z kierowcą i przewodnikiem do Abu Simbel. Wiemy ze zdjęć, że to niezwykłe miejsce ale będąc tam jesteśmy „zamurowani”. Wielkie posągi faranona u wrót do świątyni onieśmielają. Wchodzimy i czujemy się jakbyśmy przenieśli się ponad 3000 lat wstecz. To miejsce jest pełne magii i tajemniczości. Cudowne przeżycie.
Wracamy natchnieni do Aswanu. Bierzemy łódź motorową i płyniemy na najwiekszą wyspę na Nilu – Elefantynę. Dzięki temu dowiaduję się, jak wygląda jedno z najpopularniejszych krzyżówkowych haseł: katarakta. Kompletnie miałam inne wyobrażenie ale znów opływam w szczęście, gdyż mogę zobaczyć coś, co budziło we mnie ogromną podróżniczą ciekawość.
Jak zwykle będąc w podróży czytam książkę związaną z odwiedzanym miejscem więc wiem, że dawno, dawno temu mieszkał tu Faraon, była świątynia i nilometr! Genialny wynalazek. Odnajdujemy go!
Uradowani drepczemy po wiosce na wyspie, a na koniec odnajdujemy milą knajpkę z widokiem na Aswan i klimatyczny hotel Old Cataracte.
Dobrze się siedzi, o dziwo piwo podają ale zamówionego jedzenia coś nie ma. Przychodzi do nas właściciel na standard dialogowy czyli skąd jesteśmy, czy nam się podoba itd. Mówimy, że podoba ale już prawie ciemno, czekamy na kolację, a nasza łódź czeka na nas po drugiej stronie wyspy, a nie mamy telefonu do jej kapitana… od słowa do słowa, mówimy skąd wypłynęliśmy, jaka łódź itp i okazuje się, że poczta pantoflowa działa. Zanim podadzą kurczę z pieca, nasz nomadzki kapitan podpływa pod knajpę i machamy sobie porozumiewawczo.
Dwie kolejne noce spędzamy w kolorowymi hoteliku Kato Dool w Nubian Village.
W dzień czas na atrakcje bliskich okolic Aswanu. Kalabsha, świątynia Philae na wyspie Agikia, pływamy feluką, tradycykną żaglówką, oglądamy nieukończony obelisk rozważając jaka kara została zarządzona przez Nefretete za pęknięcie kolosa, przechadzamy się przez otwarty Souk, a na koniec płyniemy do ogrodu botanicznego. Niedźwiedź znów się maże, że nie ma takich gatunków palm w naszym ogrodzie 😉
Wieczorem przechadzka po naszej wiosce, zakupy z obowiązkowym targowaniem cobyśmy nie zapomnieli swojej profesji, a wieczorem chillout z lemon mint, słodkim Umm Ali z kawą po turecku i książką Bóg Nilu. Chwilo trwaj…