Oman trafił na naszą listę dzięki jednemu z nowohoryzontowych filmów konkursowych pt. „Personal Shopper”. Ostatnie sceny toczą się właśnie w tym kraju. Obraz surowych lecz klimatycznych zabudowań architektury arabskiej, wszytych w piaskowo-kamieniste góry utkwił w pamięci. I panujący tam spokój, i cisza, i respekt wobec drugiego człowieka.

Weekend majowy kojarzy mi się z korkami na drogach, ludzką masą w miejscach atrakcji turystycznych zatem gdzie indziej uciec od tego wszystkiego jak nie do Omanu?

Tydzień przed urlopem kupujemy bilety (ze względu na moją świeżą zmianę pracy nie śmiałam wcześniej planować urlopu, zanim mój nowy pracodawca po niespełna dwóch tygodniach mojego jestestwa w firmie nie wyrazi zgody. Na niepewnie postawione przeze mnie pytanie usłyszałam: jak masz okazję to weź sobie urlop i jedź. W duchu pomyślałam, że ja zawsze mam okazję, nawet jak jej nie mam. Żeby jednak być fair, obiecałam (na szczęście tylko sobie), że do listopada nie wezmę więcej wolnego). Wracając do organizacji podróży: Air Dubaj z Pragi do Muskatu za ca. 1800 zł od osoby tam i z powrotem. Wiza, o którą aplikowaliśmy przez internet przychodzi w 30 minut. Potem rezerwacja noclegów przez booking.com i auta przez rentalcars.com.

Lądujemy rano w Muskacie. Na lśniącym białym kamieniem, nowoczesnym lotnisku panuje spokój. Ani tłoku jak to w takich miejscach bywa, ani hałasu. Już nam się podoba. Pamiątkową pieczątkę do paszportu wbija mi urzędniczka w chuście, takie zasady. Wypożyczenie auta idzie z wolna. Panowie w śnieżnobiałych szatach i wzorzystych czapeczkach niespiesznie acz z uśmiechem wydają kluczyki. Pierwszego szoku termicznego doświadczamy wychodząc z lotniska. 40 stopni jak nic.

Mkniemy wielopasmową drogą. Nie ma dużego ruchu. Miasto wyglada na nowoczesne ale niesztuczne jak Dubaj. Ładnie wystrzyżona zieleń podnosi wrażenie panującego tu ładu i porządku. Zanim dotrzemy do hotelu jedziemy zwiedzić Sultan Qaboos Grand Masque gdyż dla turystów otwarty jest tylko do 11:00. Zakładam chustkę na głowę, długi rękawek i bez problemu oraz opłaty zostajemy wpuszczeni. Nie jest to sezon (ze względu na najwyższe temperatury) zatem nie ma ogromu zwiedzających.

Szczególnie wrażenie robi na nas gigantyczny żyrandol podwieszony w kopule sali modlitewnej.

Docieramy do hoteliku położonego przy plaży. Jest jednak tak piekielnie gorąco, że ostatnią rzeczą jaką moglibyśmy zrobić to poparzyć sobie stopy od wrzącego piasku i wykąpać się w zbyt cieplej wodzie Zatoki Omańskiej. Wybieramy kafejkę by zjeść tradycyjne śniadanie.

Kolejny punkt dnia to stare miasto, które absolutnie nie jest tym czego oczekiwaliśmy. Na moje oko to nowe budynki albo stare w tak dobrym stanie?

Miasto osadzone u podnóża gór, a zarazem nad wodą. Poza nielicznymi turystami widać tylko robotników pochodzących wydaje się z biedniejszej części tego kontynentu. Spacer w temperaturze bliskiej ścinania się białka nie należy do przyjemnych.

Na widok jakiegoś muzeum deklaruje swoje zainteresowanie by móc tylko schować się przed palącym słońcem. Jest i kafejka gdzie zamawiam poznaną rano zieloną lemoniadę z mięty i cytryny.

Następnie krótka przechadzka po Corniche’u czyli arabskim deptaku przy wodzie

i długa przerwa na uzupełnienie płynów.

W końcu doczekujemy się spadku temperatury. Jest juz tylko 30 stopni. Odwiedzamy Souq czyli arabskie targowisko. Tutaj wersja straganów głownie z ubraniami.

Do wyboru, do koloru 😉

Sprzedawcy zachęcają do zakupów ale nie jest to zbyt nachalne czy uciążliwe.

Wieczór uznajemy za bardziej odpowiedni na spacer brzegiem morza.