W 2013 roku byliśmy w Gruzji, rok później chcąc kontynuować zachwyt tym regionem odwiedziliśmy Armenię. Wciąż brakowało Azerbejdżanu by zamknąć nasz Kaukazki tryptyk. Idealnie pasujące na czerwcowy długi weekend połączenie Rayanaira Wroclaw – Kijów, dalej Ukrainian International Airlines Kijów – Baku szybko skłania nas do podjęcia decyzji by odwiedzić kraj, który sześć lat wcześniej zobaczyliśmy stojąc na granicy gruzińskiej w David Gareji.

Baku to melanż. Mam tu na myśli to książkowe znaczenie tego słowa. Miks. Choć i to stosowane przez „zblazowanych dwudziestolatków” też tu pasuje. Baku to akceptujący się kontrast.

Na początek pozytywnie szokuje nas artchitektura.

Stare miasto na wzgórzu i nowoczesna promenada nad morzem Kaspijskim.

Stare miasto jest prawie całe odrestaurowane. W XII wiecznych budowlach świetne muzea z nowoczesnymi, zdigitalizowanymi wizualizacjami.

Deptak przy wodzie niczym przylądek Bennelong Point z operą w Sydney.

Ciekawe z zewnątrz i w środku muzeum dywanów.

Futurystyczne wieżowce jak te w kształcie promieni wyrastają z stylem południowo europejskich bogatych kamienic.

A do tego jeszcze piękne meczety.

Kolejne przeciwieństwa to restauracje. Masz dwa wybory: zjeść w tradycyjnej restauracji z głośną tradycyjną muzyką, oczywiście live, tradycyjne dania lokalne czyli przede wszystkim mięso

Albo w skandynawskiej architekturze wnętrz azerską kuchnię fusion.

I tu, i tu serwują zaskakująco wyborne wino. Zarówno białe jak i czerwone.

Na koniec obowiązkowa herbata.

Następny kontrast, oczywisty, dzień i noc. Upały wymiatają mieszkańców z ulic,

za to po zmroku miasto tętni życiem.

A na koniec jak to powiedzą anglicy last but not the least: człowiek.
Muzułmanie i postsowieccy Azerowie.
Łączy ich ogroma tolerancja, na którą patrzę z podziwem.

Kobiety w pełnych czarnych jak smoła nikabach i modnych czarnych sneakersach z białą grubą podeszwą :-), inne tylko w burkach, a reszta w obcisłych jeansach, czy w krótkich sukienkach. Panowie przeciętnie, mniej glamour, styl dowolny.
Baku jest piękne, bogate i nowoczesne.

Ale to co poza nim nie wygląda już tak przyjemnie. Wszędzie szyby naftowe, zakłady przemysłowe, linie kolejowe i wyschnięta ziemia.

Wybieramy się jednak poza miasto wypożyczonym autem by ciut bardziej poznać Azerbejdżan.
Mud Vulcanos – kipiące błotne kopce. Droga doń bardzo ciekawa. Dobrze, że wzięliśmy auto z napędem na cztery choć Łady też dają radę.

Gobustan National Park – przyjemna przechadzka wśród głazów z prastarymi malunkami. Uwaga na węże!

Yanar Dag – płonąca skała. Dowód, że w Starym Testamencie bzdur nie piszą (wiem, że tam był krzew ale pewnie z tej smamej przyczyny stał w ogniu).

Trzeciego dnia wybieramy się w głąb lądu, do Xinaliq, wioski położonej w Kaukazkich górach, 200 km od Baku.

Tym razem stepowy nudny krajobraz zmienia się w coraz żywszą zieleń. Po drodze mijamy duże miasto Quba. Potem wioski, postój na małe zakupy,

przez las, łąki i stromo w górę. Droga przez chwilę prowadzi kanionem.

20 km przed celem zatrzymujemy się na czaj serwowany na łonie natury.

Widoki obłędne.

Docieramy do wioski trwającej tu 5000 lat.

Droga powstała tu dopiero za czasów sowieckich. Tubylcy mają swój własny język. Jeden z mieszkańców oferuje swoje usługi przewodnika.

Głupio tak wjechać im przed chaty za nic, dlatego zgadzamy się odpłatnie zostać oprowadzonymi.

Jest muzemu, szkoła, cmentarz i sklep.

Wszystko normalnie tyle, że na wysokosci 2350 npm, gdy Baku leży na 28 metrach poniżej poziomu morza.

I tak miał się skończyć mój banalny post lecz w ostatni wieczór, jedząc kolację w hotelowej restauracji przy lotnisku ucinamy sobie pogawędkę z kelnerami. A bo Azerbejdzan super, Gruza, Armenia…

Ci grzecznie mówią, że Armenia nie, to ich wróg. I dowiadujemy się o rzezi w Górskim Karabachu w 1992, której dokonali Ormianie na Azerach. Konflikt dalej nie rozwiązany, a wielki żal po zamordowanych bliskich głęboko tkwi w ich sercach. Strasznie kiepski ten nasz ludzki gatunek….