Kiedy w moim kalendarzu pojawił się plan kolejnego Sales Meetingu, tym razem pod Mediolanem, w jednej sekundzie zapalila się lampka kontrolna sygnalizująca okazję połączenia przyjemnego z pożytecznym. Tylko cóż robić w Mediolanie? Już tyle razy tam byliśmy. Bingo!!!! A może Liguria???
Plan wydawał się genialny. Weekend w Ligurii a potem poniedzielek – środa obowiązki służbowe. Przeciwny wiatr pojawił się nieco ponad tydzień przed d-day. Sales meeting został odwołany. Idzie kryzys więc czas zacisnąć pasa. Niestety wariant zmiany planów nie wchodzil już w rachubę. Zbyt duże byłyby straty.
Do Mediolanu mieliśmy dolecieć osobno. Ja z Londynu, dokąd polecialem na lunch z nowym klientem, a Królinio z Wrocławia. Niestety na trasie Wrocław Mediolan burza wiec Królinio ma kilka godzin opóźnienia. Konieczna zmiana programu. Trochę szkoda ale musimy odpuścić Genuę, dokąd mieliśmy dojechać późnym wieczorem. Trzeba nocować w hotelu blisko Malpensy.
W sobotę rano jeszcze walka na autostradzie z korkami ale w końcu przed południem docieramy na wybrzeże liguryjskie do Recco.
Zostawiamy manele w hotelu Elena i ruszamy dalej z buta. Żar leje się z nieba ale widoki rekompensują trudy półgodzinnego marszu.
Camogli to pierwsza z perełek naszej liguryjskiej wyprawy. Niewielki port i promenada z charakterystycznymi dla całego wybrzeża kolorowymi domkami robi wrażenie.
Kiedy spacerujemy głównym deptakiem Camogli Królinio zwraca słuszną uwaga, że jesteśmy nad morzem, a nie mamy z sobą strojów kąpielowych. W oczekiwaniu na wolny stolik na lunch, kupujemy 50-ty zestaw kąpielowy. A potem pyszne smażone anchoviesy, smażone kalmary, grilowaną doradę i schłodzone białe, lokalne wino.
Z Camogli płyniemy łódką do Abbazi di San Fruttuosa, dawnej siedziby opactwa Ojców Benedyktynów, ukrytej w małej zatoczce, do której można dotrzeć wyłącznie od strony wody lub pieszo. Główną atrakcją tego miejsca jest oczywiście sam klasztor, a także zatopiony na głębokości 17 metrów 2,5 metrowy posąg Chrystusa. Niestety nie bylo nam dane zweryfikować czy rzeczywiście tam jest, jako że nie mieliśmy ze sobą zestawu nurkowego. Zreszta cóż to niby za atrakcja w porównaniu z naszym Chrystusem ze Świebodzina. Choć plaża w Abbazii malutka postanawiamy wypróbować nasze nowe stroje kąpielowe. Działały perfekcyjna, a krótka kąpiel w krystalicznie czystej wodzie genialna.
Z Abbazi di San Fruttuosa ruszamy dalej mocno pofaldowanym górskim szlakiem hikingowym.
Po półtorej godzinie marszu docieramy do Portofino. Ten niewielki kurort zyskal niewątpliwie na popularności dzięki wielkiemu przebojowi Sławy Przybylskiej pt. MIŁOŚĆ W PORTOFINO. Dzisiejsze Portofino to miejsce przeznaczone dla zamożniejszej klienteli. To jedna z bardziej ekskluzywnych miejscowości wypoczynkowych we Włoszech. Podobno włoskie gwiazdy filmu i estrady upatrzyły sobie Portofino za cel swoich urlopowych wypadów. Mimo wszystko nie można odmówić Portofino czaru i uroku.
Gdyby przyszło co do czego, nasze portfele jakoś udźwignęłyby ciężar tamtejszej kolacji. Brak odpowiednich strojów spowodował jednal, że po wypiciu Aperolu na głównym placu ruszamy autobusem do Santa Margherita Ligure.
Santa Margherita Ligure ma już wielkomiejski charakter. W końcu 11 tyś. mieszkańców zobowiazuje. Elementy architektoniczne, tak charakterystyczne dla miejscowości liguryjskich odnajdujemy jednak bez problemów.
Po krótkim pobycie w stolicy regionu wracamy pociągiem do Recco. Choć nasza baza noclegowa nie jest aż tak atrakcyjna turystycznie, kryje w sobie przynajmniej jedną tajemnicę. Za rekomendacją obsługi naszego hotelu na kolację udajemy się do Trattorii-Pizzerii del Ponte. Knajpa pełna. Cudem dostajemy stolik. W menu od razu rzuca się nam w oczy focaccia col formaggio di Recco. Focaccia to taka uboższa krewna pizzy wymyślona przez genueńczyków podawana naogół jako czekadełko. Wersja z Recco to coś wiecej. Niebo w gebie.
Na niedzielę plan wycieczki jest prosty- Cinque Terre. Ten fragment riwiery liguryjskiej, wpisany do dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO słynie z 5 miejscowości: Vernazza, Corniglia, Manarola, Riomaggiore i Monterosso. Nam udalo sie zajrzeć do pierwszych czterech.
Pogoda upalna. W końcu jesteśmy na Morzem Śródziemnym. Zawsze jednak można się schłodzić popijając zimne piwo lub sangrię.
Ważna informacja techniczna. Aby zwiedzać Cinque Terre najlepiej auto porzucić gdzieś daleko na parkingu. Lepiej skorzystać z transportu kolejowego. Odległości pomiędzy wszystkim pięcioma miejscowościami są nieduże, a pociągi kursują co kilkanaście minut. Dla tych szukających wiekszej aktywności, nożna skorzystać z płatnych szlaków treningowych. Trzeba jednak pamiętać o odpowiednim obuwiu sportowym. Królinio tego dnia wybrał się w gustownych sandałkach co niestety nie znalazło zrozumienia u strażnika szlaku. Oczywiscie winny był Niedźwiadek, organizator wyjazdu, który nie poinformował, że adidasy, które przyleciały z nami do Włoch, miały być użyte właśnie tego dnia.
Cinque Terre to niepowtarzalne i nietuzinkowe miejsce. Must see na trasie wszystkich włoskich koneserów.
Zanim nastąpiła chwila odwrotu lunch w Riomaggiore. W malej zatoczce, malutka restauracyjka z jedna gwiazdką Michelina. A co tam! Na jedzenie we Włoszech nie ma co oszczędzać.