Jak wszystkim Normandia kojarzy nam się z lądowaniem wojsk alianckich na plaży. W oczach mam pierwsze kadry Szeregowca Rayana. Ważne miejsce w naszych dziejach, należy zobaczyć. Nadarza się okazja. Jest sprawa służbowa do załatwienia w Paryżu akurat pod koniec tygodnia, więc grzechem by było nie wykorzystać tego położenia.
Niedźwiedź właśnie w Anglii więc tylko przelot nad Atlantykiem i już się widzimy. Do tego nieoczekiwanie dołącza się mój służbowy współpodróżnik. Z Polski dolatuję jego lepsza połowa i w piątek o 19.00 rozpoczynamy naszą podróż na Północ od Paryża.
Ale co tu robić przez cały weekend? Obserwować Omaha Beach czy znów się nikt nie wynurza?
Na szczęście szybko z odpowiedzią pojawia się Margo: Sylvia (z akcentem na via 🙂 ), il faut voir de belles façades à Trouville et à Deauville. Niedźwiedź nie był w Mont Sant Michael, a Dagmara chce zobaczyć ogrody Moneta.
Kilka spojrzeń na mapę i plan podróży sam się rysuje (sam = kilka godzin spędzonych na opracowaniu trasy, rezerwacji hoteli itd, ale to już nie moja specjalizacja).
Zaczynamy od Rouen, miejsca spalenia Joanny D’Arc.
Tam również nasze brzuchy dają nam do zrozumienia, że przyszedł ich czas. Zamawiamy lokalne specjały i zaczynamy plusikową rywalizację. Kto zje, wypije, zobaczy albo wymyśli coś zwiazanego z tym regionem dostaje plusa, coś w stylu sprawności w harcerstwie choć patrząc na trudność zadań bardzej przypomina to zuchy. Od tego momentu zaczynamy się świetnie bawić mając rozgrzeszenie obżarstwa i pijaństwa 😉
Cydr, wino, calvados, kaczka, królik, owoce morza, ser camember. Same nomandzkie specjały.
Nazajutrz jedziemy do Étretat by podreptać po stromych urwiskach gigantycznych klifów.
Dalej stare Honfleur.
To perełka regionu z piękną przystanią i typową zabudową.
Kolejny cel to wskazane przez Margo wypasione Deauville z plażą, kasynem, a przede wszystkim piękną architekturą.
Tu obowiązkowy crep z nutellą i kawą „ole” 😉
By zdobyć kolejnego plusa trzeba odwiedzić, kolebkę Calvadosa i jakże wytrawnego cydru. Wieczorem będzie możliwość bonusu za wypicie tych zacnych trunków. Każdy teoretycznie na miarę swoich możliwości.
Przychodzi czas na clou programu czyli Omaha Beach.
Niby nic ale wyobraźnia robi swoje. Posępna pogoda dodaje nam emocji. Patrząc na przeciwlegle klify, na których stacjonował uzbrojony wróg budzi się we mnie po raz tysięczny uczucie bezsensu działań człowieka. Po co strzelamy do siebie jak do kaczek? Teraz widzę, jaka to była straszna rzeź.
Dlaczego nie można tylko się miłować i szanować?
Na noc jedziemy do Bayeux.
Podziwianie katedr również należy do plusikowych zawodów.
Przed Cathédrale Notre-Dame majestatycznie stoi prastary, olbrzmi drzewiec. Niestety jest ciemno i nie udaje mi się go sfotografować. Muszę go zapamiętać. Wyglądał na starego mędrca, który tak wiele widział.
Nazajutrz okazuje się, że Mount Sant Michael dalej stoi, ma się świetnie, a codzienne przypływy i odpływy dalej jej służą.
W drodze powrotnej do Paryża zatrzymujemy się w Giverny, posiadłości Clouda Moneta.
Bycie tu wiosenną porą jest strzałem w dziesiątkę.
Potem wczesna kolacja w oberży nieopodal i na lotnisko.
Na koniec dostaję dużego plusa za moją improwizację komunikacji z lokalsami. Tu mało chętnie mówi się po Angielsku co akurat bardzo mi się podoba. Na domiar nikt z moich współtowarzyszy w tym pięknym języku nie mówi, wiec mogę swobodnie robić błędy lecz nie zostaną one wykryte. Najważniejsze żeby osiągnąć cel czyli kupić bagietkę z szynką czy opowiedzieć co robi czwórka Polaków w Normandii w niesezonie (jest deszczowy kwiecień).