Niedźwiedź nie był pewien czy planować Rainbow Mountains, gdyż komentarze w necie były różne.

Ostatecznie zdecydował się, gdyż krótki trekking po tych górach ma odbyć się na wysokości 5000 m npm, a to pomoże nam przygotować się z kolei do innego trekkingu 🙂

Wybiera ofertę z lokalnego biura podróży choć prowadzonego przez Polkę (Sylwia Travel).

O 6.00 wyruszamy na naszą private tour. Przewodnik, kierowca i tylko my gdyż nie bylo innych chętnych w tym dniu.

Po godzinnej pogawędce o Peru w czasie jazdy przychodzi czas na śniadanie. Ale bardzo lokalnie. Zatrzymujemy się na centralnym placu w miasteczku Urcos. Mamitos (tak w sposób przyjazny mówi się tu do kobiet) już od nocy stoją tu ze swoimi kramami i serwują kanapki oraz ciepłe napoje. Wybieramy bułkę z awokado. Przepyszna.Kolejny przystanek raczej nieplanownay to Pampamarca. Znów na głównym placu coś się dzieje. Tym razem świętowanie w tradycyjnych strojach strażników (więcej nie napiszę bo nie zrozumialam do końca o co chodzi). No więc przebrani panowie widząc dwóch gapiących się białasów w aucie podbiegają i w przyjazny sposób wyciągają Niedźwiedzia z auta. Musi dołączyć do nich i wypić glasik piwa.Ja ledwo nadążam zrobić zdjęcie, a już przybiegają po mnie. No cóż, alkoholu się nie brzydzę. Wypijam z nimi i ja, w ramach zawiazania przyjaźni polsko-peruwianskiej.

Pierwsza bardziej planowana atrakcja to podwieszany most, wykonany z trawy.Dochodzimy do niego fragmentem Inkaskiego szlaku.To bardzo tradycyjna konstrukcja choć nietrwała. Raz w roku mieszkańcy okolicznych wiosek w ciagu 4 dni budują most na nowo.Nie powiem, żeby przejście po nim nie wywoływało emocji.Teraz już kierujemy się bezpośrednio w stronę Tęczowych Gór. Po drodze jeszcze kilka jezior.Cała przygoda odbywa się na wysokosci 3600m +.

Po drodze nasz przewodnik informuje nas, że nie jedziemy do Rainbow Mointains tam gdzie większość wycieczek jeździ. Że ich miejsce jest dużo lepsze tylko droga jest dłuższa. Nie pozostaje nam nic innego jak zaufać.

Z głównej drogi odbijamy by przez około 18km szutrowo-kamienistą drogą wzdłuż rwącej górskiej rzeki wspiąć się na 4750m npm.Po drodze mijamy liczne alpaki z dość zdziwionym wyrazem pyszczka, barany wmieszane dla niepoznaki w stada swoich długoszyich kuzynek i nieuczesane osły.Są i wioski oczywiście z tradycyjnie ubranym kobietami.Dowiadujemy się, że kapelusze które noszą są męskie tak jak nam się wydawało. Tych tradcyjnych, jakby serwetek, hiszpanie zabronili im nosić. Dziś Peruwianki zakładają i jedno, i drugie.

A to terenowy pracownik pobierający opłatę za wjazd na teren naszej dzisiejszej atrakcji.Ledwo zipiejące na takiej wysokości auto dowozi nas do parkingu, skąd musimy na własnych kopytkach wspiąć się nieco wyżej. Tiptopami, żeby nie dostać palpitacji serca przekraczamy pagórek by ujrzeć Tęczowe Góry. Jesteśmy jak wryci. Widok oszałamiający.

 

 

 

Góry są naprawdę we wszystkich kolorach. Jak kawałki owocowego tortu.

 

 

Do tego jeszcze wystrzelone ostre skały na jednej z gór nadają okolicy niezwykłości.

 

A w zielonej niecce w oddali pasą się białe alpaki.

 

W oddali widać zbliżający się do nas deszcz. Przewodnik pyta, w którym miesiącu urodziliśmy się. Posłusznie odpowiadam, w konsekwencji czego dostaję polecenie. Tylko ty urodziłaś się w porze suchej dlatego musisz dmuchać aby zawrócić chmurę deszczową. Odnoszę sukces 🙂

Bez kropli na sobie po 1,5h wracamy z tego magicznego spaceru na 5000m.Przygody jednak się nie kończą.

Najpierw zabieramy w dół sympatyczną staruszkę. Wsiada na moje miejsce, ja do bagażnika i jedziemy.Nagle przemawia. Mamita ma głos dzieczynki, bardzo wysoki i zarazem słodki. Nie możemy się nadziwić.

Kobieta wysiada, a my napotykamy na przeszkodę. W wiosce Palccoyo właśnie przyjechała dostawa różności i wszyscy mieszkancy uczestniczą w rozładunku blokując nam przejazd.Po 20 minutach kontunujemy jazdę w dół. Popołudniowe słońce oświetla czerwoną ziemię i rozpala czerwone skały.

Do Cusco czekają nas 3h drogi.

Jeszcze krótki postój na dziwną lecz smaczną miksturę. Trochę jak kisiel.Docieramy do hotelu w świetnej atmosferze. Kierowca i przewodnik pracując dla Polki uczą się naszego języka. Poprosili, żebyśmy im po drodze puszczali fajne polskie piosenki, a oni będą wsłuchiwć się w słowa i śpiewając powtarzać. Zaczęłam od Papayi p. Dudziak 😜. Kierowca Benji świetnie sobie poradził z jezzową improwizacją ale najśmieszniej było gdy naszych dwóch Peruwiańczyków załapało Taco Hemingwaya Jak Tamagotchi i razem śpiewało: iść, jeść, spać. Tylko nie potrafię im wytłumaczyć co znaczy Tamagotchi. Ktoś wie?