Jest wiele powodów, dla których warto, czy wręcz należy odwiedzić Afrykę. Tą prawdziwą, jak mówią o niej sami jej mieszkańcy, a więc na południe od Egiptu, Tunezji, Maroka, czy wręcz jeszcze dalej, poniżej Sudanu. Nieprawdopodobny, zmieniający się co chwilę krajobraz. Bezkresny, który wydaje się nie mieć końca. Horyzont, który niczym znikająca linia rysuje się na końcu drogi w jakiejś nieskończonej odległości. Do bólu urocze wschody i zachody słońca. Gwiaździste niebo, jakiego nie da się uświadczyć nigdzie indziej na ziemi.
Jest jednak coś co wyróżnia Afrykę spośród innych kontynentów. Góry, pustynie, morza, oceany są na wszystkich kontynentach. Można się spierać czy skądinąd wspaniałe namibskie czerwone wydmy parku Namib-Naukluft wokół Sossuvlei są piękniejsze niż wydmy mongolskiej Gobi, czy czylijskiej Atacamy. Każde miejsce ma swoją specyfikę oraz swój wyjątkowy i niepowtarzalny charakter, a które jest ładniejsze zależy od indywidualnych, subiektywnych odczuć. To jednak przebogata fauna i flora [ta akurat w środkowej i południowej części Namibii nie rzuca na kolana] decyduje o tym, że Afryka jest tak fascynującym kontynentem. To różnorodność i koloryt afrykańskiego królestwa zwierząt, jest tym elementem, który najbardziej przyciąga uwagę przybyszów z innych regionów świata.
Przez pierwsze 2 tygodniu podróży po Namibii emocje związane z ilością obserwowanych zwierząt były mocno wystudzone.
Bo choć wypieki na twarzy się pojawiały, to trudno było padać na kolana z zachwytu przed pojedynczymi strusiami maszerującymi lub biegającymi przy drodze.
Również sporadycznie stojące nieopodal trasy żyrafy, nie mogły eliminować pewnego uczucia niedosytu.
W pewnym stopniu, początkowy niedobór ssaków rekompensował ORYX największy twardziel Namibii, zresztą zasłużenie zdobiący herb tego afrykańskiego kraju. Cały czas zastanawiam się jak te piękne antylopy potrafią przeżyć na niegościnnych, pustynnych terenach południowej Namibii.
Wszystko trafiło na właściwe tory w momencie przekroczenia bramy Andersona, głównego wjazdu do Parku Narodowego Etosha. Obawy jakoby w Namibii nie było zbyt wiele dzikich zwierząt zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Etosha to jeden z największych afrykańskich parków narodowych. Park o powierzchni 22,270 km2 został założony w 1907 roku przez ówczesnego niemieckiego gubernatora. Cechą charakterystyczną tego parku jest ogromny, bo obejmujący niemal 1/4 całkowitej powierzchni tzw. Etosha Pan, czy okresowe jezioro słone. Właśnie od tego solankowego jeziora pochodzi nazwa parku, która w tłumaczeniu oznacza mniej więcej wielką białą powierzchnię.
Park jest udostępniony do samodzielnego zwiedzania, a jego koncepcja jest banalnie prosta. Na terenie Etoshy znajduje się kilkadziesiąt naturalnych oczek wodnych, połączonych siatką szutrowych dróg [część zbiorników wodnych jest dzisiaj dodatkowo wspomagana sztucznym nawodnieniem], które gromadzą wokół siebie zwierzęta. W centralnej i wschodniej części parku rozlokowane są 3 obiekty noclegowe, należące do państwowej firmy National Wildlife Resorts [NWR], oferujące zarówno domki do wynajęcia jak też miejsca kempingowe. Choć wszystkie te miejsca na pierwszy rzut oka sprawiają bardzo pozytywne wrażenie, to niestety zarządzanie rodem z komuny powoduje, że poziom serwisu odstaje od standardu znanego z prywatnych obiektów. Ale korzystanie z bazy NWR w Etoshy ma swoje istotne plusy. Po pierwsze cały czas jesteśmy na terenie parku, a poza tym każdy z tych kempingów ma swoje oświetlone oczko wodne, które z winkiem lub piwkiem w ręku możemy obserwować o różnych pora dnia i nocy.
Jeszcze nie zdążyliśmy rozbić naszego biwaku na polu kempingowym Okaukuejo, największego i chyba najlepszego z obiektów NWR na terenie Etoshy, a już nieopodal za płotem zobaczyliśmy maszerujące stado słoni.
Po kilkunastu minutach, te same słonie bawiły się wokół miejscowego wodopoju.
Wieczorem, przed zachodem słońca, na tym samym oczku wodnym odbywał się spektakl nieudanego polowania [najprawdopodobniej trenigowego] 5-tki lwów na młodą żyrafę.
Etosha to przede wszystkim zwierzęta więc obrazy lepiej, niż słowa oddadzą piękno i niepowtarzalność tego miejsca.
Największą populację spośród zwierząt, które oglądaliśmy w Etoshy stanowiły urokliwe antylopy Springbok, po naszemu Skoczniki antylopie, które czy to pojedynczo, czy w dużych stadach gromadziły się w cieniu nielicznych drzew, bądź wokół dostępnej wody.
Etosha zaskoczyła nas ogromnymi stadami zebr, powszechnie znanych w Polsce z przejść dla pieszych. Zebry wydawały się też nieco mniej bojaźliwe od innych gatunków stojąc niemal niewzruszenie tuż obok drogi.
Czy też majestatycznie poruszające się, jak to określi jeden z lokalnych przewodnich w trybie „slow motion” żyrafy.
Etosha jest znana i zapewne dumna ze swojej populacji nosorożców zarówno białych, czyli tych rzadszych ale za to większych oraz czarnych, które są powszechnie spotykane w całej południowej Afryce [nazwa jest trochę myląca bo nosorożce wcale nie różnią się kolorem skóry, gdyż w obu przypadkach jest on szary, a jedynie kształtem pyska i wielkością].
Większość z nas ma jednak chyba podobną naturę i największe wrażenie robią na nas naogół największe istoty, czyli w przypadku Etoshy ogromne słonie.
W Etoshy można poczuć bliskość natury, która dosłownie jest na wyciągnięcie ręki.
Etosha to wspaniałe atrakcja dla tych wszystkich, którzy kochają ożywioną przyrodę. Choć teren jest ogrodzony i ktoś mógłby pomyśleć, że to takie duże ZOO to wrażenia z wizyty w takim miejscu nie mają nic wspólnego z obserwacją dzikich zwierząt w ogrodach zoologicznych. Tutaj jesteśmy w ich naturalnym środowisku.