Wymyśliliśmy sobie, że ten rok będzie czasem doskonalenia się niezawodowo. Będziemy uczyć się tego co lubimy.

Na pierwszy ogien, w Niedźwiedzie urodziny idzie jego marzenie. Zagrać w szkole jego idola, Rafy Nadala. Realizacja nie jest trudna więc działamy.

Już w czwarek wylatujemy z Berlina na Majorkę by zanim zaczniemy weekendowy kurs tensia dla średniozaawansowanych, odwiedzić rodzinę rodziny czyli Kasię i Maćka. Ekspatów żyjących sobie w miejscu swych marzeń.

Zazdrościmy i zawsze z przyjemnością ich odwiedzamy by posłuchać Majorkańskich opowieści.

Nasi przyjaciele jak widać na zdjęciu mają cudowny widok na morze. Ja nie umiem tak obojętnie przyjść obok tego widoku i kombinuję jakby tym miejscem móc się nacieszyć pomimo, że zima i sezon plażowy raczej dawno się skończył.

A niech mnie, choćby się przeziębić i wleźmy do wody. Niedźwiedziowi średnio się pomysł podoba ale Kasia reaguje z entuzjazmem.

Zatem mamy plan i nie zawahamy się go zrealizować pomimo, że może być mało przyjemnie.

Ostatecznie Niedźwiedź przypomina sobie, że kiedyś oświadczył, że jest polarnym więc szybko sie rozbiera i pędzi do wody.

Nie ma odwortu. Temperatura wody tyle co powietrza, ca 13 stopni więc szoku termicznego nie mamy.

Popołudniu docieramy do ośrodka szkoleniowego Rafaela Nadala w Manacor. Duży obiekt oferujący pełną gamę sportowych aktywności.

Poza dwudziestoma kortami tenisowymi można pograć w popularnego tu padla, poćwiczyć na ogromnej siłowni czy uczestniczyć w szeregu zajęć fitness. Jest też duży basen, strefa spa i mini stadion z boiskiem do piłki nożnej.

W naszym programie jest 8h lekcji tenisa w małej grupie, prowadzonych przez kilku trenerów różnych narodowości. Poza nami w teamie mamy miłą parę rosyjsko-brytyjską oraz Włocha.

Skupiamy się jak nigdy na naszej grze, słuchamy porad, wykonujemy ćwiczenia ale jak przychodzi gra na punkty zapominamy, że jesteśmy tu tylko dla przyjemności i zawodowcami nie bedziemy. Zaczyna się szaleństwo, by za wszelką cenę wygrać, jakby nie chcąc zauważyć że jesteśmy w tym gronie najstarsi…

Pamiątkowe zdjęcie z Mają oraz naszym zabawnym trenerem Nikitasem z Aten

I tak kolejne dwa dni… ćwiczymy, biegamy, trenujemy, padamy z nóg ale jak dochodzi do rywalizacji to nagle dostajemy nowy zastrzyk energii i walczymy do upadłego.

Między treningami wybieramy się na krótkie wycieczki celem konsumpcji i uspokojenia oddechu.

Cafe carajillo – moje odkrycie wyjazdu. Innej kawy tu nie pijam.

W niedzielę jesteśmy wyczerpani ale szczęśliwi i dumni z siebie, że nie dostaliśmy zapalenia płuc od biegania w mokrych koszulkach na odkrytych kortach w krótkich spodenkach w temperaturze max 13 stopni przez 3 dni.

No może mogło być ciut lepiej. Przywozimy sobie covida, tzn. dwa.