Żeby zobaczyć smoki z Komodo sprawa nie jest prosta. Z Jawy płyniemy promem na Bali, a z Bali lecimy samolotem na wyspę Flores. Lotnisko chyba z krótkim pasem bo lądujemy z przytupem i od razu pełne hamowanie, tak mocne, że otwierają się drzwi do kabiny pilotów. No nieźle się zaczyna…

Gdy jeszcze z Polski próbujemy zarezerwować nocleg w Labuan Bajo czyli głównym mieście na Flores, nie ma już miejsc w przyzwoitych hotelach. Spędzimy więc dziś noc w hostelu, który okazuje się być bardzo przyjemnym, a do tego wcale nie jesteśmy najstarszymi jego gośćmi. 

Lubuan Bajo położone jest świetnie, do tego ma fajny deptak na palach wzdłuż wybrzeża, widać że sporo zainwestowano dla przyciągnięcia turystów, niestety wszechobecne śmieci wszystko psują.


Nazajutrz wypływamy w trzydniowy rejs. Znów w mocno międzynarodowym towarzystwie spędzimy czas odwiedzając 7 z 40 Małych Wysp Sundajskich.

W drugi poranek w programie obowiązkowy jak na tą indonezyjską podróż wschód słońca na szczycie Palau Padar. 

Mamy też przystanki na snoorkling. Jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni stanem rafy koralowej. Po ostatnich doświadczeniach w Egipcie czy USA byliśmy załamani tym jak ona szybko obumiera, a piękny kolorowy podwodny świąd zamienia się w szare ruiny. Tutejsze głębiny morza Flores są pełne kolorowych różnorakich ryb, ślimaków oraz dziwnych nieznanych nam stworzeń.

Morświny z Polski

Wszystko to kręci Niedźwiedź swoim niby wodoopronym Gopro. Niestety drugie wejście do wody i kamerka nie wytrzymuje próby 🙁

Nie lada gratką jest pływanie nad mantami i obserwowanie żółwi morskich.

Ale oczywiście to nie podwodny świat ma być głównym celem tej wycieczki. W drugi dzień zawijamy na Komodo, by odwiedzić żyjące w swym królestwie dragony.

Dostajemy przewodnika, który ma nas ustrzec przed ewentualnym atakiem używając swej czarodziejskiej różdżki.

Nie mija nawet 5 minut, a od tyłu zachodzi nas pierwszy przedstawiciel tego okazuje się śmiertelnie groźnego gatunku.

Ale to nie żarty. Te jaszczury unicestwiają swe ofiary poprzez wstrzyknięcie jadu, a dokładnie bakteri, która powoli zabija upolowanego zwierza. W tym parku żywią się świnkami i powiedzmy sarnami, które czasem widzimy w oddali między drzewami. Człowiek ma podobno 24h na podanie lekarstwa. Potem dead. Człapiemy tak więc w pełnym skupieniu by nie zostać zaskoczonym. Drugi bandzior ze swoim maluchem ukazuje nam się przy bajorze z wodą.

Jeśli już o maluchach to to są kanibale! Samica znosi z kilkadziesiąt jaj, zakupuje je, a po 3 miesiącach jak czas się wykluć, wraca do gniazda i zżera tyle małych ile nie zdoła przed nią uciec   :-/

Ale myślę sobie, pozytyw jest tego taki, że gdyby nie daj boże ten gatunek znalazł się na liście zagrożonych zwierząt wyginięciem, sprytny człowiek może z gniazda popodkradać kilka jajuszek i dać się wykluć bez nadzoru kochajacej matki.

Na koniec spotykamy dość sporego gada. Ten jednak wydaje się być egocentrykiem próbując swoją pozycją i długim językiem przyciągnąć uwagę wszystkich. Niemalże pozuje do zdjęć.

I tu muszę zdradzić pewną prawdę. Ten jaszczur w rzeczywistości nie jest taki wielki jak wygląda na zdjęciu. Szczerze, to myśleliśmy, że one są większe.


Wieczorem jeszcze romantic sunset z przelatującą chmarą nietoperzy.


W trzeci dzień jeszcze jedna wyspa, snoorkling w czasie którego dostrzegam jak się później doczytuję jadowitego czarno-białego węża. 

Autentycznie różowa plaża, pewnie przez wyrzucone przez morze korale


Czas wracać bo czeka na nas joga na Bali.